Zawiera informacje, galerię zdjęć, blog oraz wejście do zbiorów.
Czytając Synowi książki zawsze jestem tuż przy nim. To nasze wspólne chwile. Czytanie nie jest wyłącznie sposobem na zabicie czasu czy poznanie świata; przede wszystkim to poznawanie własnego Dziecka jest dla mnie absolutnie kluczowe. Kątem oka podpatruję jego reakcje. Doświadczam niemal na sobie na sobie zmian w jego dziecięcym ciele: czuję napinanie wewnętrznych strun i symfonię emocji grających mu w duszy. Ten Mały Człowiek to najwspanialsze dzieło stworzenia - a ja mam zaszczyt móc go z uwagą i fascynacją odczytywać.
Czytam też samej sobie. Dla rozrywki, poznania lub ubogacenia duchowego. Potrafię docenić każdy typ książki, jeśli dzieło jest dobre, zapada w pamięć i zostawia we mnie choćby swoisty wodny znak. Sięgam też po te, które pozornie kaleczą czytelnika. To nieoceniona kuracja dla niegdyś zmartwiałej duszy. Parę wybitnych książek przewartościowało mój system wartości i sprawiło, że zmieniłam sposób postrzegania świata. Lektury otwierają mnie na świat. Dzięki nim jestem, kim jestem i gdzie jestem. Świat znów potrafi mnie zdumiewać.
Jednak wciąż to kiążka, która otwiera przede mną moje Dziecko i mnie samą, która scala nasze myśli i jednoczy we współodczuwaniu, pozostaje dla mnie czymś najcenniejszym, co mogę nam ofiarować w prostocie życia; wspólna lektura to najbardziej wartościowy prezent.
-
Ta wyszukiwanka jest polem do wyśmienitej zabawy i podjęcia luźnych dydaktycznych rozważań z dzieckiem.
-
Srogie rozczarowanie. • Miałam szczęście zapoznać się jakiś czas temu z książką Y.N. Harariego przeznaczoną dla dziecięcego odbiorcy. Piejąc z autentycznego zachwytu, doceniając jej familijny styl i świetnie dobraną treść, czym prędzej sporządziłam listę kolejnych dzieł autora, z którymi muszę się zapoznać. Tym razem dla odbiorcy dorosłego. • Jakie było moje zdziwienie, gdy czytając niniejszą książkę balansowałam na krawędzi uczucia deja vu... Przecież to już czytałam. To też. I to... Niestety, nie była to dosłowna powtórka z rozrywki. Bowiem to, co w książce dla dzieci udało się autorowi streścić w ciekawy opis (nie odbierając sensu), tu niemiłosiernie rozwlekał. Czytając lekturę miałam wrażenie, że autor testował kilka wariantów opisu jednego twierdzenia a następnie zapomniał, że wystarczy wybrać jeden. Albo że tak lubi swoje słowne układanki, że żal mu było rezygnować z choćby jednego zdania, mimo że było ono np. siódmą z kolei wariacją wyrażającą tę samą myśl. Tak oto z ok 200 stron dobrej lektury przeznaczonej dla czytelnika młodszego, zrobił się ponad pięciusetstronicowy kolos nie do przełknięcia. Bo jednak 200 stron książki dziecięcej popularnonaukowej traktować można z większym dystansem niż 500 stron krojonych dla mas, przy tym niemal bez odniesień do materiałów źródłowych... Więcej tu też osobistych myśli autora i wplecionych jego własnych przekonań, bez wyraźnego zaznaczenia, że to akurat jego opinie czy tezy, nie świata nauki. Laik się w tym wszystkim nie ma szans połapać. • Dla mnie, w świetle powyższego, lektura okazała się bezwartościowa.
-
-
Książeczka nieszczególna. To prosty, dość rytmiczny i melodyjny wierszyk do czytania dzieciom na głos - nie dawajcie im czytać samodzielnie, bo od popełnionych błędów interpunkcyjnych głowa puchnie :) Postać chłopca całkiem nieźle zilustrowana, parę innych też (nie jest to ilustracja najwyższych lotów) - natomiast przy ślimaku ciężko nie zacisnąć mocno powiek.
-
Po obiecującym wstępie autorka zaliczyła mocny jakościowy zjazd. • Książka okazuje się być co najwyżej lekturą startową dla osób, które dotychczas nie podjęły próby samodzielnego przemyślenia wpływu konsumpcyjnego trybu życia i związanych z tym konsekwencji dla siebie i świata na wielu płaszczyznach. Osoby będące świadomymi konsumentami z lektury nie wyniosą prawie nic. Poradnikowa forma pełna jest niezbyt uniwersalnych list i powtórzeń treści. • Przede wszystkim nie jest to książka dla ludzi szukających prawdziwej alternatywy dla współczesnego konsumpcjonizmu i szukających inspirujących wzorców minimalizmu życiowego. Autorka bowiem dziwnie go pojmuje: czy ta swoista filozofia życia naprawdę powinna być usiana przepisami na domowe zamienniki XYZ produktów kosmetycznych i higienicznych, "bez których nie da się obejść"? (domowy róż do policzków? powiększanie ust pokrzywą? naprawdę?!?). • Cała książka to jedno wielkie zaprzeczenie śmiałemu twierdzeniu sformułowanemu na wstępie przez autorkę, jakoby uświadomienie treścią niniejszej książki choć jednej osoby w kwestii idei Zero Waste zrównoważyć mogło koszt wydania jednej książki (i dlatego nie uważa, by popełniała jakieś wielkie ekologiczne faux pas). Hmm... Nie mam nic przeciwko dobrym, średnim, a nawet złym książkom - każda ostatecznie znajdzie adekwatnego odbiorcę. Ale litości, trochę pokory... Nie kupuję tego mydlenia oczu czytelnikowi. Nawet naturalnym mydłem na wagę.