Strona domowa użytkownika
Zawiera informacje, galerię zdjęć, blog oraz wejście do zbiorów.
Zawiera informacje, galerię zdjęć, blog oraz wejście do zbiorów.
Najnowsze recenzje
-
Sięgnęłam po „Siedem skór Esther Wilding” z niejednoznacznych powodów — może to była potrzeba zanurzenia się w czymś magicznym? A może to była okładka, srebrne światło brzegu? Nie szukałam jasnych odpowiedzi, raczej opowieści, która rozchodzi się powoli. A tutaj fabuła nie pędzi, raczej snuje się, wędruje, bo to coś bardziej do odczuwania niż analizowania. Lubię, gdy narracja dotyka ciała i mitu jednocześnie — morze, siostrzeństwo, szalenie bolesna utrata stapiają się w opowieść na pograniczu jawy i snu. • Książka Holly Ringland to historia Esther, młodszej siostry, która wraca do rodzinnej Tasmanii po zaginięciu Aurory — starszej, pełnej mitów. Aurora odeszła w morze, dosłownie, bo zniknęła w wodzie, jakby chciała zapaść się w legendę. Esther „odziedziczyła” listy, wskazówki i zadrę. Oczywiście, również wrażenie, że coś przemilczano, coś, czego nie rozumiała. Jej podróż prowadzi przez Danię i Wyspy Owcze, przez historie, które siostra po sobie zostawiła, przez rozmowy z kobietami znającymi Aurorę lepiej, niż Esther się spodziewała. To opowieść o miłości, o rozpaczy i poczuciu winy, o tym, jak łatwo jest w kimś widzieć mit zamiast człowieka, i jak trudno po stracie zbudować siebie od nowa. • Najbardziej spodobała mi się nie oprawa graficzna (choć holograficzne litery na brzegu okładki sprawiają, iż nawet światło wydaje się częścią tej książki), ale to, jak bardzo ta historia mówi głosem kobiety, która długo milczała. Esther uczy się mówić. Nie tylko po „aurorowemu” — głośno, błyskotliwie — lecz po swojemu: cicho, z dużym wzruszeniem. Każda z siedmiu tytułowych „skór” to metafora etapu w tej drodze: od zaciśniętego gardła po pełne wypowiedzenie siebie. Lubię, gdy Ringland prowadzi czytelnika przez te warstwy powoli, bez dydaktyki, raczej z czułością. Bohaterka dojrzewa nie dzięki wielkim wydarzeniom, ale małym odkryciom: warto spojrzeć komuś w oczy, warto zapytać, a czasem prawda jest mniej straszna niż wyobrażenia. • „Siedem skór Esther Wilding” to książka, która zostaje na długo — nie z powodu fabularnych zwrotów, tylko nastroju i emocji osiadających w człowieku jak sól na skórze po kąpieli w morzu. To opowieść o stracie, bliskości, i o tym, że nie zawsze trzeba wszystko rozumieć, by móc iść dalej. Czasami wystarczy odważyć się poszukać własnego głosu. Dla mnie ta powieść była spokojnym szeptem. I może właśnie dlatego miała taką siłę.
-
Od dziecka fascynowała mnie brytyjska rodzina królewska — jej tradycje, zmienne losy i to dziwne połączenie symbolicznej władzy z dramatami. Być może to przez teatralność, tabloidowy szum, a może po prostu przez to, że monarchia, szczególnie ta brytyjska, wydaje się być jednym z ostatnich bastionów czegoś zamierzchłego. Gdy w moje ręce trafiła biografia „Karol III. Życie i dwór nowego króla” Roberta Hardmana, nie wahałam się przed lekturą ani chwili. To świetna możliwość zajrzenia za kotarę jednego z najbardziej obserwowanych dworów świata. Hardman, doświadczony dziennikarz i znawca tematu, miał dostęp, o jakim inni mogą tylko marzyć. I zrobił z tego dostępem coś naprawdę wartościowego. • Książka ukazuje nie tylko transformację Karola z najdłużej oczekującego następcy tronu w nowego monarchę, ale i głęboko zmieniający się krajobraz Pałacu Buckingham. To opowieść o osobie przyzwyczajonej do nieco marginalnej roli, który odnajduje się w centrum zainteresowania. Hardman sięga do anegdot, lecz również analizy politycznej — portretuje króla nie jako posąg, lecz jako człowieka z krwi i kości, pełnego sprzeczności. Obok Karola pojawiają się liczne postaci dworu: Camilla, William, ale też cisi architekci pałacowego życia: doradcy, sekretarze, służba. Dowiadujemy się o codzienności w świecie, gdzie wszystko musi działać jak w zegarku, a jednocześnie każde nieostrożne słowo może wywołać burzę w mediach. • Sama książka to prawdziwa perełka edytorska. Twarda oprawa, elegancka szata graficzna i wkładka ze zdjęciami czynią z niej coś więcej niż źródło informacji. To przedmiot, który chce się trzymać w rękach. Wnętrze zaś to idealne połączenie dziennikarskiego zmysłu do szczegółu z lekkością pióra. Autor nie moralizuje, nie ucieka się do sensacji — zamiast tego proponuje czytelnikowi opowieść prowadzoną z klasą i znawstwem. Doceniam to, że Hardman nie popada w tanią krytykę ani w hagiografię. Oferuje uczciwe spojrzenie, podparte rzetelną dokumentacją i rozmowami z osobami z samego serca monarchii. • Dla tych, którzy, jak ja, od zawsze interesują się brytyjską rodziną królewską, ta książka będzie prawdziwą ucztą. To nie tylko doskonałe źródło wiedzy, lecz i przypomnienie, że za każdym złotym tronem kryje się człowiek. „Karol III. Życie i dwór nowego króla” pozwala spojrzeć na monarchię z bliska, bez złudzeń, bez cynizmu. Przedstawienie władzy u progu nowej epoki — kruchej, pełnej wyzwań, a jednak wciąż fascynującej.
-
Nieczęsto trafiam na książki, które już samym pomysłem potrafią mnie zaintrygować, zanim jeszcze poznam bohaterów. „Sekrety pralni w Yeonnam-dong” Kim Jiyun to właśnie jedna z takich powieści. Nie krzyczy kontrowersyjnym tytułem ani nie próbuje przyciągać sensacją. Jest cicha, niepozorna, ale od pierwszej strony wciąga w świat, w którym to zwyczajna codzienność ma znaczenie, a przypadkowe spotkania budują coś prawdziwego. Sięgnęłam po tę pozycję z ciekawości, a zostałam, bo poczułam się zrozumiana. • Historia skupia się wokół pralni samoobsługowej w dzielnicy Yeonnam-dong w Seulu, gdzie przypadkiem trafia dziennik — pozornie zwykły zeszyt, w którym nieznajomi zaczynają zapisywać swoje myśli. Wpisy są anonimowe: ktoś dzieli się smutkiem, ktoś przekazuje słowa otuchy. W tle notesu rozwijają się osobne wątki kilku postaci: starszego wdowca mieszkającego z psem, syna mężczyzny zmagającego się z życiowym wypaleniem, młodej matki, i innych. Choć każda z historii jest odrębna, łączy je pralnia, dziennik oraz potrzeba obecności drugiego człowieka. Cichej, lecz prawdziwej. Nie ma tu spektakularnych zwrotów akcji, za to dużo uważności na detale i emocje. • To książka działająca przez prostotę. Narracja jest oszczędna, a trafia w samo sedno uczuć. Autorka nie chce wzruszać na siłę. Pozwala, żeby to bohaterowie i ich codzienne zmagania mówiły same za siebie. Lubię takie historie — nieprzesadzone, ale mądre, empatyczne, w pewnym sensie otulające (dobre na jesień, która też w końcu nadejdzie). Dziennik to szczególnie udany zabieg. Jako przedmiot, niby bez znaczenia, staje się przestrzenią autentycznego spotkania. A na marginesie — okładka to jedna z ładniejszych, jakie widziałam w ostatnich miesiącach. Prosta, pastelowa, lecz bardzo dobrze oddająca nastrój powieści. Cieszę się, że nie próbowano bezsensownie jej upiększać. Forma idzie tu w parze z treścią. • Polecam tę książkę każdemu szukającemu czegoś innego niż klasyczna fabuła z początkiem, kulminacją i końcem. To bardziej zapis nastroju, delikatne studium samotności i wspólnoty. Lektura, która zostaje z czytelnikiem na dłużej. Nie przez dramaty, lecz przez czułość, z jaką opowiada o codzienności. Idealna na spokojny wieczór, kiedy chcemy przypomnieć sobie, że zwykłe życie też bywa piękne. Czyta się ją trochę jak rozmowę z kimś bliskim, kto nie próbuje niczego narzucać, tylko jest obok. I czasem to naprawdę wystarcza.
-
Kiedy trafiłam na „Mleczarza” Anny Burns, to od razu pomyślałam, że będzie to dla mnie spotkanie z literaturą odważną i nieco ciężką. Jednocześnie, sięgając po tę książkę, nie wiedziałam, czego się spodziewać — słyszałam o niej skrajnie różne opinie. Od pierwszych stron poczułam jednak, iż to powieść wymagająca zupełnie innego rodzaju skupienia niż to, do którego jestem przyzwyczajona. Narracja płynie tu czasem chaotycznym strumieniem świadomości, ale widać w niej też coś hipnotyzującego, co sprawia, że mimo trudności, nie sposób się oderwać. • Fabuła „Mleczarza” skupia się wokół dziewczyny, żyjącej w anonimowym mieście przypominającym Belfast czasów pewnego konfliktu polityczno-religijnego, który rozdzierał Irlandię Północną. Główna bohaterka stara się przetrwać w rzeczywistości pełnej nieufności i plotek, gdzie bycie „innym” jest niebezpieczne. Jej codzienność zaczyna się rozpadać, gdy staje się obiektem obsesyjnego zainteresowania tytułowej postaci — wpływowego człowieka powiązanego z paramilitarnymi grupami. Napięcie rośnie, a dziewczyna coraz bardziej czuje się wyobcowana, osaczona nie tylko przez niego, lecz i przez otoczenie, które chętnie dopowiada sobie historie bez znajomości faktów. Cała fabuła opowiedziana jest w sposób pozbawiony nazw własnych, co wzmacnia poczucie uniwersalności przedstawionych lęków i mechanizmów przemocy społecznej. • Książka zrobiła na mnie ogromne wrażenie swoją głębią i oryginalną formą. Anna Burns stworzyła powieść niezwykłą, która unika prostych odpowiedzi i nie prowadzi czytelnika za rękę, a raczej zmusza do wysiłku, do zastanowienia, do czujności. Narracja, choć miejscami potrzebująca cierpliwości, oferuje pewną intymność, przypominającą czytanie cudzego pamiętnika. Podobało mi się, jak autorka ukazała subtelne formy przemocy, które wcale nie muszą charakteryzować się wybuchami i krwią, by ranić równie głęboko. „Mleczarz” poruszył mnie także sposobem, w jaki przedstawiono samotność. Taką, niewidoczną na pierwszy rzut oka, ale po prostu przenikającą. • „Mleczarz” Anny Burns to powieść wymagająca, lecz naprawdę warta tej uwagi. To opowieść o codziennym o próbach zachowania siebie w świecie nieustannie próbującym nas naznaczyć, zaszufladkować. Książka ta zostawia po sobie ślad — trudny do opisania. Lektura dla tych, którzy nie boją się literatury pełnej półcieni, niedopowiedzeń i intensywności. Zdecydowanie jedna z najciekawszych pozycji, jakie miałam w rękach w ostatnich latach.
-
Od dziecka fascynowała mnie historia dynastii Romanowów — ich potęga, skomplikowane losy i tragiczny upadek zawsze wydawały mi się niczym fabuła powieści. Dlatego kilka lat temu z ogromnym zainteresowaniem przeczytałam „Romanowów” Simona Sebaga Montefiore, a teraz postanowiłam odświeżyć sobie tę lekturę. Najnowsza edycja, pięknie wydana i starannie opracowana, tylko dodała mi motywacji, by ponownie zanurzyć się w ten świat wielkich reformatorów i destrukcyjnych namiętności. Muszę przyznać, książka wciąż robi na mnie duże wrażenie, a nawet odkryłam w niej aspekty, które wcześniej mi umknęły. • Montefiore nie ogranicza się do przedstawienia kolejnych władców, ale pokazuje kulisy ich panowania, od pałacowych intryg po decyzje, które kształtowały historię Rosji. Autor prowadzi czytelnika przez trzy stulecia, od wstąpienia na tron Michała I po tragiczną śmierć Mikołaja II i jego rodziny. Każdy car i każda caryca ukazani są jako pełnokrwiste postacie, pełne ambicji, lęków, sprzeczności. Montefiore sięga do prywatnej korespondencji, pamiętników i archiwalnych dokumentów, dzięki czemu ukazuje nie tylko ich polityczne wybory, lecz także osobiste dramaty. Jego styl jest niezwykle barwny — momentami można odnieść wrażenie, że czyta się nie książkę historyczną, a epicką sagę o władzy, a nawet miłości. • To, co szczególnie doceniam w tej pozycji, to jej wielowymiarowość. Montefiore nie ucieka od brutalnych faktów i kontrowersyjnych tematów, ale też nie upraszcza historii do czarno-białych schematów. Władcy, którzy byli przedstawiani jako tyrani, okazują się skomplikowani, a tacy którzy zapracowali na reputację oświeconych reformatorów, często mają na sumieniu okrucieństwo. Ponowna lektura pozwoliła mi dostrzec jeszcze więcej subtelności, bo tym razem bardziej zwróciłam uwagę na mniej popularne postacie i drugoplanowe wątki, nadające całej opowieści dodatkową głębię. • „Romanowowie” to książka, do której można wracać wielokrotnie i zawsze znaleźć w niej coś nowego. To doskonałe połączenie rzetelnej historii i literackiej narracji, sprawiającej, iż nawet już dobrze znane wydarzenia czyta się z zapartym tchem. A wydanie tylko podkreśla jej wyjątkowy charakter — zarówno treściowo, jak i wizualnie to jedna z tych pozycji, które warto mieć na swojej półce. Zachęcam do sięgnięcia po lekturę, jestem przekonana, że się nie zawiedziecie!