Strona domowa użytkownika

Zawiera informacje, galerię zdjęć, blog oraz wejście do zbiorów.
[awatar]
majuskula
Najnowsze recenzje
1
...
8 9 10
...
44
  • [awatar]
    majuskula
    Ostatnie lata to istne zatrzęsienie kryminałów, również na naszym rodzimym rynku wydawniczym. Oczywiście, niema w tym, gdyż książka, która trzyma w napięciu potrafi dostarczyć sporo emocji! Jednak musimy przyznać, że ciężko jest wymyślić oryginalną fabułę, wprowadzić innowację. Chyba napisano już wszystko, prawda? Aczkolwiek czasem można się zaskoczyć. Debiutancka powieść Michała Śmielaka to taka pozycja mająca w sobie char­akte­ryst­yczn­y rys. Morderstwa prostytutek, studentek, starszych małżeństw — na to zdążyłam trafić, mimo dopiero kilku krótkich lat spędzonych z kryminałami. Zabijani uzdrowiciele? Coś nowego, przynajmniej dla mnie, laika. Jak zawsze, daję debiutantom pewien kredyt zaufania, ponieważ dobrze rozumiem, iż wypracowanie własnej stylistyki wymaga dużego nakładu pracy. Chociaż wiem, i bez mojej opinii „Znachor” zbiera całkiem pozytywne recenzje, co cieszy! Wbrew paru nied­ocią­gnię­ciom­, wspomnę o nich za chwilę, nie pomijając wielu zalet. • Niewątpliwym atutem książki jest sama fabuła właśnie. Autor wpadł na ciekawą ideę, którą dość umiejętnie przeistoczył w powieść. Początek wypada rozwlekle, jednak warto przebrnąć przez kilkadziesiąt pierwszych stron, wtedy akcja serio zaczyna nabierać rozpędu, a my zastanawiamy się nad licznymi zagadkami, sprowadzającymi całość do serii tajemniczych zabójstw. Trochę mnie rozczarowało schematyczne podejście do roli policji, czyli bandy idiotów kompletnie oderwanych od rzeczywistości. Ten motyw dałoby radę poprowadzić jakoś bardziej realistycznie, pomimo wszystko trudno uwierzyć, że można być aż tak ślepym i głupim. Ale Śmielak nadrabia wplecionymi do powieści ciekawostkami historycznymi — i to naprawdę interesującymi! • Nasz główny bohater, Krzysiek, wzbudził we mnie skrajne emocje. Z jednej strony, ciężko mi było zapałać do niego sympatią, lecz z drugiej po prostu mu współczułam. Choroby, tego okrutnego wyroku, znam to z doświadczeń bliskich mi ludzi. Może dlatego rozumiem poczynania Krzysztofa, chęć złapania się jakiejkolwiek nadziei na cud. Nawet, jeśli cuda nie istnieją. Wiem, iż sporo osób narzekało na długie rozmowy Krzysztofa z Jakubem, znachorem. Aczkolwiek czytałam je z pewną przyjemnością, są intrygującym elementem, nadającym świeżości, choć czasem brzmią lekko banalnie. Nie szkodzi, ostatecznie są w porządku. • Szczegółowe opisy mają za zadanie wprowadzić nas w odpowiednią atmosferę, ale w niektórych chwilach czułam, że jest ich za wiele, co wybijało mnie z rytmu. Niewątpliwie nieźle poprowadzono zakończenie, trudno na nie wpaść przed skończeniem książki, co należy do jednej z najbardziej pożądanych cech w kryminałach. Fakt, mamy z autorem inne poczucie humoru, lecz mimo tego, doceniam jego ogólny styl oraz duży zasób wiedzy historycznej. Potrafił porządnie go wykorzystać. Parę wątków pozostało pod znakiem zapytania, więc chyba powinniśmy oczekiwać drugiej części? Liczę, iż Michał Śmielak ukrył rękawie jeszcze kilka asów, aby móc mnie w przyszłości pozytywnie zaskoczyć. • „Znachor” spodoba się głównie osobom dopiero rozsmakowującym się w kryminałach posiadających tę szczególną nutę char­akte­ryst­yczn­ą dla thrillerów. To świetna propozycja na początek przygody, która ma szansę się rozwijać — tak samo, jak twórczość recenzowanego dzisiaj autora. Trzymam za niego kciuki, widzę duży potencjał, można nim ciekawie pokierować. Rekomendacja i swoisty patronat Piotra Kościelnego zobowiązuje, a Michał Śmielak naprawdę nieźle sobie poradził. Będę dalej obserwować jego karierę czując, że kolejna książka wypadnie jeszcze lepiej. Powodzenia!
  • [awatar]
    majuskula
    Wrażliwość głównie przywodzi nam na myśl pozytywną cechę, będącą najważniejszym składnikiem empatii. Ale ilu z nas usłyszało kiedyś z wyrzutem, że jest osobą „nadwrażliwą” albo „przewrażliwioną”? Ośmielę się stwierdzić, iż zapewne całkiem sporo. Tak to bywa, kilka dodatkowych literek, a wyraz już zupełnie zmienia swoje znaczenie, zostając czymś kojarzonym negatywnie. Przyznaję, sama zaczęłam zastanawiać się nad tą kwestią niedawno, poruszona ciekawą rozmową, którą odbyłam z koleżanką. I zbiegiem okoliczności, wtedy do moich rąk trafiła książka Katarzyny Kucewicz, dotycząca właśnie tematu tak zwanej „nadwrażliwości”. Zazwyczaj podchodzę dość sceptycznie do różnych poradników, bo wiem, że wśród nawału podobnych publikacji trudno znaleźć coś godnego uwagi. Jednak spotkałam naprawdę miłą niespodziankę, ponieważ słowa Kucewicz dotarły do mnie z pełną mocą. Nie dajcie się zwieść delikatnej okładce — owa książka to siła! • Katarzyna Kucewicz dobrze wie, o czym pisze. To psycholożka i psyc­hote­rape­utka­, od dawna pracująca z wysoko wrażliwymi osobami (możemy używać skrótu „WWO” lub „OWW”, nadmienię w ramach ciekawostki i ułatwienia). Całość dotyka ważnego tematu, lecz została stworzona w sposób bardzo przystępny. Tak, aby nikt nie miał kłopotu z pojęciem przekazu. Dlaczego autorka wzięła pod lupę przede wszystkim kobiety? Zacznijmy od faktu, że na przestrzeni wieków to my byłyśmy nazywane „histeryczkami”, w każdej odmianie tego wyrazu. Aczkolwiek, oczywiście, kwestia wysokiej wrażliwości dotyczy też mężczyzn. Nie ma absolutnie żadnego defektu w mężczyźnie „czującym mocniej”, pamiętajmy. • To rzetelna pozycja, która ujęła mnie obiektywizmem. Skupiamy się na tym, że nie możemy zmienić całego świata, jednak jesteśmy w stanie sprawić, iż ułożymy się w nim wygodniej. Równocześnie czerpiąc korzyści z wrażliwości, będącej zaletą, nie wadą, pomimo trudności. Autorka przedstawia różne techniki pomagające osiągnąć lepsze samopoczucie, zaczynamy akceptować swą osobowość. Pierwszy krok to zrozumienie, jakie cechy charakteru posiadamy, następnie przychodzi czas na akcentowanie ich w tak, aby stały się dla nas radością, nie udręką. • Dzięki książce zwróciłam uwagę na jeden fakt: wrażliwość jest odbierana przez społeczeństwo strasznie stereotypowo. Często wydaje nam się, że to cecha dominująca u ludzi zamkniętych w sobie, klasycznych introwertyków, co wprowadza w błąd. Bowiem także ekstrawertycy mogą funkcjonować będąc WWO, zastanawiając się, jak znaleźć miejsce w przebodźcowanej rzeczywistości. Katarzyna Kucewicz, poprzez opowieści różnych kobiet, pokazała trudne sytuacje i metody radzenia sobie z nimi. Czytając te historie z łatwością możemy poszukać wspólnego mianownika, lepiej pojąć własne zachowania. Autorka wyłuszczyła główne powody sprawiające, iż źle czujemy się ze swoimi emocjami — choćby niska samoocena, próba stworzenia innego człowieka, jakim nie jesteśmy. To męczące, niczym noszenie za małych butów… • Polecam osobom zainteresowanym tematem wrażliwości. Myślę, że bez problemu ocenicie, czy to publikacja skierowana do Was. To naprawdę interesująca pozycja, skonstruowana w prosty i zrozumiały, ale też wyczerpujący sposób. Katarzyna Kucewicz opierała się na własnych doświadczeniach, opowieściach kobiet, również na innej fachowej literaturze. Widać, jak dużą pracę włożyła w napisanie swej książki, której motywem przewodnim ma być pomoc każdemu człowiekowi „czującemu za mocno”. I najpewniej ten cel został osiągnięty!
  • [awatar]
    majuskula
    Ostatnie lata udowodniły mi, że Polska obfituje w całą masę wspaniałych autorek i autorów. Zawsze cieszę się, gdy mogę poznać kolejne nazwisko, zgłębić się w czyjąś twórczość. To moje pierwsze spotkanie z Sarą Antczak, przecieram szlaki jej najnowszą powieścią zatytułowaną „Lina”. Początkowo nie miałam pojęcia, czego powinnam się po tej książce spodziewać. Romansu? Sensacji? Góry od dawna mnie interesują, z ich mocą, tajemniczością, siłą natury. Dlatego z przyjemnością sięgnęłam po „Linę”, mimo lekkich obaw, iż całość będzie zbyt ckliwa. Ale rzeczywiście nie warto kierować się wyłącznie dziwnymi przeczuciami, bo wówczas istnieje szansa stracenia okazji na dobrą lekturę. A „Lina” to właśnie ta dobra lektura. Wciągająca od pierwszych stron, wzruszająca, wypełniona po brzegi różnymi uczuciami. Naprawdę ciekawa pozycja, która pozytywnie mnie zaskoczyła, w praktycznie każdym aspekcie. Znakomita niespodzianka na początek roku. • Ninę i Mikołaj dzieli wiele, lecz łączy pasja, czyli wspinaczka. Pasja będąca sposobem na walkę z ich demonami, wynikającymi z traumatycznych przeżyć. Adrenalina wywoływana zdobywaniem kolejnych szczytów sprawia, że nasi bohaterowie chociaż w jakimś stopniu mogą przechodzić przez drogę uzdrowienia z problemów. Ciągle są poki­eres­zowa­nymi­ dziećmi w skórach dorosłych ludzi, próbujących odnaleźć się w trudnej rzeczywistości. Autorka świetnie odmalowała emocje targające obojgiem postaci, ich rozedrganie, bitwę o przetrwanie następnego dnia. To, co tworzy wrażenie „normalności” jest dla nich wielkim wysiłkiem. Wysiłkiem porównywalnym do odkrycia tajemnic najwyższych gór. Muszę przyznać, chyba aż za mocno zaczęłam współodczuwać. • Styl pisarki sprawia, iż książkę czyta się bardzo szybko, jednak ja wolałam dawkować sobie każdą kartkę, właśnie ze względu na ogromny bagaż emocjonalny płynący z tej opowieści. Dialogi wypadają naturalnie, poprzetykane niezbyt rozwlekłymi, acz dobrze rozrysowanymi opisami. Poza tym, nie bójcie się fachowej terminologii! Zadbano o odpowiednie przypisy, specjalnie dla osób, które na co dzień interesują się raczej innymi rzeczami niż wspinaczka. Dlatego można spokojnie sięgnąć po egzemplarz, myśleć wyłącznie o przedstawionej historii, będąc już przyszykowanymi na istną bombę uczuciową. • Naprawdę zachwyciło mnie, jak realistycznie wykreowano bohaterów. Są niesamowicie ludzcy, pełni wad, ale też zalet. Łatwo można sobie wyobrazić, że istnieją, są naszymi bliskimi znajomymi, o których w pewnym stopniu się troszczymy, o których się martwimy. Uważam, iż nawet tytuł książki nie jest przypadkowy. „Lina” — da się na nią popatrzeć dosłownie, jednak chyba Nina z Mikołajem są dla siebie asekuracją w formie emocjonalnej. Właśnie, ciągle mam problem z zakl­asyf­ikow­anie­m tej powieści do konkretnego gatunku. Widzę w niej ogromny potencjał psychologiczny, skłaniający czytelnika do przemyśleń na temat tego, jak poważne traumy z dzieciństwa wpływają na przyszłość, w każdym jej wydaniu. • „Linę” mogę polecić osobom poszukującym w książkach intensywnych uczuć. Przywiązałam się do głównych bohaterów, ich niej­edno­znac­znoś­ci, obserwowania wszystkich trudności, które muszą pokonać. Coś czuję, że finalnie będziemy przeczytamy kolejny tom, za co trzymam kciuki, oczywiście. Historia Niny i Mikołaja pokazuje, że zawsze warto o siebie zawalczyć. Może to brzmi banalnie, lecz trzeba pamiętać o tak uniwersalnej prawdzie, nawet najb­anal­niej­szej­. Sara Antczak to moje styczniowo-lutowe zaskoczenie, z pewnością zacznę śledzić jej dalszą karierę — powodzenia, Saro!
  • [awatar]
    majuskula
    Agnieszki Osieckiej chyba nikomu nie muszę przedstawiać. To osoba trwale wpisana w polską (pop)kulturę, szara eminencja większości przebojów, które nucą kolejne już pokolenia. Nie potrafiła zaśpiewać poprawnie ani jednej nuty, ale zgrabnie okiełznywała słowa. Obdarzona niesamowitym talentem do obserwacji otoczenia, przenosiła codzienność swoją i innych ludzi na papier, a następnie w wokalne umiejętności artystów, takich jak Maryla Rodowicz, Magda Umer, Stan Borys, Seweryn Krajewski… Na czym polega fenomen tekstów Osieckiej? Myślę, że głównie na ich ponadczasowości. Serca ciągle się łamią, lata pędzą, a bal jeszcze trwa, parafrazując fragment pewnego słynnego utworu — którego tytuł znowu, prawdopodobnie wszyscy, znamy. Ostatnio popularność Agnieszki przechodzi swój renesans za sprawą serialu opowiadającego o jej losach (wzbudzającego bardzo różnorakie opinie), jednak ja chciałabym skupić się na najnowszym wydaniu wierszy. Bo każda z piosenek to właśnie wiersz. • Mamy do czynienia z publikacją dwutomową, więc pozwolę sobie opisać te książki razem, ponieważ tworzą nierozerwalną całość. Doskonale rozumiem, że nie powinno oceniać się po okładce, i tak dalej, i tak dalej, lecz czasami odstępuję od reguł. A „Wiersze prawie wszystkie” prezentują się przepięknie. Projektując oprawę graficzną oscylującą wokół poezji łatwo ją popsuć, „przeciążyć”, popaść w lekki kicz (chociaż wiem, że Agnieszka nie miała nic przeciwko kiczowi). Jednak w tym przypadku muszę przyznać, obie okładki od razu podbiły moje serce, gdy tylko zobaczyłam je w zapowiedziach. Utrzymują retro-klimat, używając modnego słowa, przyjemne barwy, współgrając z treścią. • No, właśnie, treść: czyli najważniejszy element. Kupuję wszystkie tomiki sygnowane nazwiskiem Osieckiej, te wydawane przed laty, lecz marzył mi się zbiór scalający większość tytułów. Taki, do którego mogę wracać, zaznaczając ulubione fragmenty. Wspomniane książki są dla mnie jakimś rodzajem kolekcji. A „Wiersze prawie wszystkie” to w pewnym sensie „żywe” egzemplarze, pełne zakładek, wspólnej lektury oraz odkrywania. Owszem, nie znałam każdego z zamieszczonych tu tekstów lub wierszy, kilka zapomniałam, a inne widzę po raz pierwszy. Dlatego jestem absolutnie zachwycona, że mogłam rozpocząć styczeń w tak miły sposób. • Zapewne niektórzy z Was będą się zastanawiali nad sensem czytania podobnych publikacji. Ciągle rymy, ponad tysiąc stron, czy lektura się nie sprzykrzy? Otóż nie. Ponieważ twórczość Agnieszki Osieckiej sprawia, że potrafimy w niej odnaleźć siebie. Oszukać samotność, gdy już sądzimy, iż wyłącznie my przeżywamy chwile smutku oraz trwogi. A w słoneczne dni możemy odkryć żartobliwe i barwne opowieści o osobach trochę poki­eres­zowa­nych­, ale mknących z uśmiechem na twarzy. Różne fragmenty pozwalają nam z dystansem spojrzeć na swe emocje, nie wstydzić się ich, a raczej je pielęgnować. „Ja tak piszę, jakbym ludzi głaskała po głowie. Jakbym sama siebie głaskała po głowie” — kwintesencja Agnieszki w jej własnych słowach. • „Wiersze prawie wszystkie” to po prostu pozycja obowiązkowa na półce każdego miłośnika Agnieszki Osieckiej. A wiem, że tych nie brakuje. Jeśli macie wokół kogoś, kto uwielbia tę znakomitą twórczość, wówczas już wiecie, iż macie okazję do podarowania tej osobie pięknego prezentu. Z czułością spoglądam na swoje egzemplarze, opasłe tomy, i zastanawiam się — jak wymyślić równie niezapomniane teksty? Cóż, pozostaje mi czytanie oraz słuchanie! Na pewno nie będę narzekać, mogąc przeglądać tak urocze publikacje.
  • [awatar]
    majuskula
    Agnieszki Osieckiej chyba nikomu nie muszę przedstawiać. To osoba trwale wpisana w polską (pop)kulturę, szara eminencja większości przebojów, które nucą kolejne już pokolenia. Nie potrafiła zaśpiewać poprawnie ani jednej nuty, ale zgrabnie okiełznywała słowa. Obdarzona niesamowitym talentem do obserwacji otoczenia, przenosiła codzienność swoją i innych ludzi na papier, a następnie w wokalne umiejętności artystów, takich jak Maryla Rodowicz, Magda Umer, Stan Borys, Seweryn Krajewski… Na czym polega fenomen tekstów Osieckiej? Myślę, że głównie na ich ponadczasowości. Serca ciągle się łamią, lata pędzą, a bal jeszcze trwa, parafrazując fragment pewnego słynnego utworu — którego tytuł znowu, prawdopodobnie wszyscy, znamy. Ostatnio popularność Agnieszki przechodzi swój renesans za sprawą serialu opowiadającego o jej losach (wzbudzającego bardzo różnorakie opinie), jednak ja chciałabym skupić się na najnowszym wydaniu wierszy. Bo każda z piosenek to właśnie wiersz. • Mamy do czynienia z publikacją dwutomową, więc pozwolę sobie opisać te książki razem, ponieważ tworzą nierozerwalną całość. Doskonale rozumiem, że nie powinno oceniać się po okładce, i tak dalej, i tak dalej, lecz czasami odstępuję od reguł. A „Wiersze prawie wszystkie” prezentują się przepięknie. Projektując oprawę graficzną oscylującą wokół poezji łatwo ją popsuć, „przeciążyć”, popaść w lekki kicz (chociaż wiem, że Agnieszka nie miała nic przeciwko kiczowi). Jednak w tym przypadku muszę przyznać, obie okładki od razu podbiły moje serce, gdy tylko zobaczyłam je w zapowiedziach. Utrzymują retro-klimat, używając modnego słowa, przyjemne barwy, współgrając z treścią. • No, właśnie, treść: czyli najważniejszy element. Kupuję wszystkie tomiki sygnowane nazwiskiem Osieckiej, te wydawane przed laty, lecz marzył mi się zbiór scalający większość tytułów. Taki, do którego mogę wracać, zaznaczając ulubione fragmenty. Wspomniane książki są dla mnie jakimś rodzajem kolekcji. A „Wiersze prawie wszystkie” to w pewnym sensie „żywe” egzemplarze, pełne zakładek, wspólnej lektury oraz odkrywania. Owszem, nie znałam każdego z zamieszczonych tu tekstów lub wierszy, kilka zapomniałam, a inne widzę po raz pierwszy. Dlatego jestem absolutnie zachwycona, że mogłam rozpocząć styczeń w tak miły sposób. • Zapewne niektórzy z Was będą się zastanawiali nad sensem czytania podobnych publikacji. Ciągle rymy, ponad tysiąc stron, czy lektura się nie sprzykrzy? Otóż nie. Ponieważ twórczość Agnieszki Osieckiej sprawia, że potrafimy w niej odnaleźć siebie. Oszukać samotność, gdy już sądzimy, iż wyłącznie my przeżywamy chwile smutku oraz trwogi. A w słoneczne dni możemy odkryć żartobliwe i barwne opowieści o osobach trochę poki­eres­zowa­nych­, ale mknących z uśmiechem na twarzy. Różne fragmenty pozwalają nam z dystansem spojrzeć na swe emocje, nie wstydzić się ich, a raczej je pielęgnować. „Ja tak piszę, jakbym ludzi głaskała po głowie. Jakbym sama siebie głaskała po głowie” — kwintesencja Agnieszki w jej własnych słowach. • „Wiersze prawie wszystkie” to po prostu pozycja obowiązkowa na półce każdego miłośnika Agnieszki Osieckiej. A wiem, że tych nie brakuje. Jeśli macie wokół kogoś, kto uwielbia tę znakomitą twórczość, wówczas już wiecie, iż macie okazję do podarowania tej osobie pięknego prezentu. Z czułością spoglądam na swoje egzemplarze, opasłe tomy, i zastanawiam się — jak wymyślić równie niezapomniane teksty? Cóż, pozostaje mi czytanie oraz słuchanie! Na pewno nie będę narzekać, mogąc przeglądać tak urocze publikacje.
W trakcie czytania
Brak pozycji
CheshireCat
KrakowCzyta.pl to portal, którego sercem jest olbrzymi katalog biblioteczny, zawierający setki tysięcy książek zgromadzonych w krakowskich bibliotekach miejskich. To miejsce promocji wydarzeń literackich i integracji społeczności skupionej wokół działań czytelniczych. Miejsce, w którym możemy szukać, rezerwować, recenzować, polecać i oceniać książki.

To społeczność ludzi, którzy kochają czytać i dyskutować o literaturze.
W hali odlotów Międ­zyna­rodo­wego­ Portu Lotniczego im. Jana Pawła II Kraków-Balice został uruchomiony biblioteczny regał – Airport Library! To kolejny wspólny projekt z Centrum Edukacji Lotniczej (CEL) Kraków Airport! Airport Library, czyli Odlotowa Biblioteka to bezpłatny samoobsługowy regał, z którego mogą korzystać pasażerowie oczekujący na lot. Można znaleźć na nim książki dla dzieci oraz dorosłych w wersji polskiej oraz obcojęzycznej. Udostępnione dzieła należy odłożyć na półki biblioteczki przed odlotem. • Książki na ten cel przekazała Biblioteka Kraków oraz krakowskie konsulaty, współpracujące z Instytutem Kultury Willa Decjusza nad Wielokulturową Biblioteką dla krakowian. • Konsulaty, które przekazały książki na regał Airport Library: Konsulat Generalny Węgier w Krakowie, Konsulat Generalny Republiki Federalnej Niemiec w Krakowie, Konsulat Republiki Indonezji w Krakowie, Konsulat Generalny USA w Krakowie, Konsulat Generalny Republiki Słowackiej w Krakowie oraz Konsulat Królestwa Hiszpanii w Krakowie. • Airport Library to kolejny wspólny projekt Centrum Edukacji Lotniczej (CEL) Kraków Airport i Biblioteki Kraków. Obie instytucje rozpoczęły współpracę w maju 2022 roku, podczas Święta Rodziny Krakowskiej. W czerwcu w CEL została otworzona stała biblioteczka o tematyce podróżniczej „Odlotowa biblioteka” działająca na zasadzie book­cros­sing­owej­. Od lipca w filiach Biblioteki Kraków rozp­owsz­echn­iane­ są egzemplarze kwartalnika „Airside” wydawanego przez CEL Kraków Airport.
foo