Strona domowa użytkownika

Zawiera informacje, galerię zdjęć, blog oraz wejście do zbiorów.
[awatar]
majuskula
Najnowsze recenzje
1
...
30 31 32
...
44
  • [awatar]
    majuskula
    Czy między artystami zawsze musi panować rywalizacja? Okazuje się, że nie. Przyjaźń ma różne oblicza, wiek jest wydumanym problemem. Młodość czerpie z doświadczeń starości, starość ze świeżości młodości. Dwa charaktery, wspólna miłość — sztuka. • Łukasz Banach, wówczas dzie­więt­nast­olet­ni artysta z Bochni. Pewnego razu trafia na zapisek w księdze gości, wystawionej podczas jednej z jego wystaw. W zdaniu zawarto nazwisko malarza, Zdzisława Beksińskiego, pochodzącego z Sanoka, mieszkającego w Warszawie. Zaintrygowany Banach postanawia napisać list do tego niewątpliwie wybitnego twórcy. Tym sposobem zaczyna się ich przyjaźń, której owocem stała się między innymi pokaźna korespondencja. W swoich wirtualnych wypowiedziach mężczyźni poruszają całą masę zagadnień: komputery, związki, natura człowieka. Beksiński podaje wiele przydatnych wskazówek na temat malarstwa. Dochodzi też do spotkania. Zdzisława i Łukasza dzieli ponad pięćdziesiąt lat, za to sporo łączy, mimo różnic. Uczą się od siebie. Ciągle szczerzy, nie unikają zadawania trudnych pytań, razem poszukują nurtujących ich odpowiedzi. Relacja zostaje brutalnie przerwana przez śmierć. Pozostały e-maile, które zdołano zebrać w niesamowitą książkę. Aktualnie Łukasz posługuje się pseudonimem Norman Leto. • Zdzisław Beksiński jest bez wątpienia moim ulubionym polskim malarzem, fotografem i pisarzem. Wiem, że nie zasłynął swoją literaturą, ale uwielbiam formę jego wypowiedzi. Miał zdolność do opowiadania anegdot, znał dobre dowcipy. Ciężko mi zrozumieć osoby widzące w nim pesymistycznego człowieka, kompletnie zespolonego ze swoimi obrazami. Przeczytałam chyba wszystkie wydane do tej pory książki traktujące o Beksińskim. Po skończonej lekturze zawsze rozpoczynało się oczekiwanie na nową publikację. I oto jest! Zapowiedź zauważyłam jakieś dwa miesiące temu, czas strasznie mi się dłużył. Przyznaję, iż trochę po macoszemu podeszłam do postaci Normana Leto, początkowo skupiając uwagę wyłącznie na Zdzisławie. To był błąd, który szybko naprawiłam. Nie spodziewałam się, że Łukasz/Norman okaże się tak intrygującym artystą. Słyszałam już o nim, lecz dopiero teraz mogłam poznać go bliżej, czego nie żałuję. • Książka została skonstruowana w bardzo interesujący sposób. Zawiera nie tylko listy, ale też wywiad z samym Leto, przeprowadził go Jarosław Mikołaj Skoczeń. Nazwisko Skoczenia jest dla mnie gwarantem dobrze wykonanej pracy, zdążyłam sięgnąć po jego „Dzień po dniu kończącego się życia”. Pozycję również dotyczącą Zdzisława Beksińskiego i bezapelacyjnie znajdującą się w gronie moich ukochanych publikacji ogólnie. Wspomniany przed momentem wywiad to świetny wstęp do historii. Zakładając, iż dana osoba niewiele wie o poruszanej tematyce — będzie miała możliwość pojąć zarys. Nadmieniam o tym na wypadek, gdyby ktoś dostał pozornie nietrafiony prezent. Proszę się nie zniechęcać! • Prawdziwą gratką są zdjęcia dzieł. Widzimy wcześniej niepublikowane ujęcia, które artyści sobie przesyłali na przestrzeni lat. Z wielkim zain­tere­sowa­niem­ przyglądałam się każdemu detalowi, później porównując swoją opinię ze zdaniem Zdzisława lub Łukasza. To była niezła zabawa, choć moja orientacja w sztuce jest zapewne mniejsze od ich wiedzy. Jednak, przy okazji, sama wyłuskałam potrzebne mi informacje o najbardziej ciekawiącej mnie dziedzinie, czyli fotografii. Beksiński na tym polu długo pozostanie absolutnym mistrzem, chociaż nie przepadał za tym słowem. Zawsze był skromny, trochę niepewny własnego talentu. • Po śmierci żony i syna Beksiński czuł się samotny. Lecz nie można określić go jako „zgorzkniałego staruszka”. Śledził nowinki techniczne, nie odtrącił młodego artysty, patrząc na niego z góry, ale idąc obok. Rozmowa Skoczenia z Leto kreuje dodatkowe elementy portretu sanockiego malarza, bez tworzenia zbędnych laurek, bez kadzenia. Te wszystkie listy pokazują zetknięcie ludzi o różnym wieku, potrafiących do siebie dotrzeć. Książka jest świetnym uzupełnieniem innej, napisanej przez Lilianę Śnieg-Czaplewską, która również wymieniała z Beksińskim e-maile. Istnieje jakiś wspólny mianownik między nią a Normanem, lecz dopiero przeczytanie obu pozycji daje pełny, nomen omen, obraz. Cieszę się, iż takie publikacje powstają i nie czuję w nich naruszania prywatności. • Korespondencja Łukasza Banacha i Zdzisława Beksińskiego jest lekturą wyjątkowo frapującą. Myślę, że ogromnie zainteresuje miłośników twórczości tego drugiego, ale równocześnie stanie się powodem do lepszego poznania dzieł Leto. To obszerna książka, jednak ciągle trzyma się mnie niedosyt. Tyle w niej mądrości, wzajemnego zrozumienia — okaz przyjaźni piekielnie inteligentnych mężczyzn.
  • [awatar]
    majuskula
    „Są rzeczy znane i nieznane, a pomiędzy nimi drzwi” — te słowa Williama Blake’a zawierają absolutną mistykę. Czy istnieją ludzie, którzy mogą zajrzeć przez dziurkę od klucza? Ile realności ma w sobie dar jasnowidzenia? • Postać Krzysztofa Jackowskiego od dawna wzbudza ogromne emocje. Jedni uważają go za cudotwórcę, drudzy za szarlatana. Gdzie leży prawda? W swej książce Jackowski stara się odpowiedzieć na nurtujące czytelnika pytania. Pomaga mu w tym jego imiennik, Krzysztof Janoszka, funkcjonariusz policji. Wspólnie przedstawiają sprawy, które Jackowski rozwiązał. Potwierdzają to nie tylko własnymi słowami, również obszernym zbiorem dokumentów. „Jasnowidz z Człuchowa” mówi o swojej pracy, wspominając najciekawsze, ale też najbardziej tragiczne zagadki kryminalne. Mamy okazję przyjrzeć się jego działaniom od podszewki, gdy opowiada o swych początkach, o odkrywaniu daru. Porusza także kwestie polityczne, dzieląc się opiniami dotyczącymi, między innymi, śmierci Andrzeja Leppera, katastrofy pod Smoleńskiem. Jackowski przyznaje, że nadal trudno mu zdefiniować jasnowidzenie, jednak próbuje przybliżyć genezę, co możemy obserwować na kartach książki… • O Krzysztofie Jackowskim po raz pierwszy usłyszałam jakieś dziesięć lat temu, wtedy zaczęłam rozwijać moje pasję, czyli zjawiska nadprzyrodzone. Fundacja Nautilus z pewnością jest znana wielbicielom tematu, to dobre źródło informacji. To tam natknęłam się na nazwisko jasnowidza, z zaciekawieniem czytając jego wypowiedzi, śledząc drogę zawodową. Chociaż ciężko mi określić, czy „zawód” można uznać za odpowiedni wyraz. Szczerze się ucieszyłam, gdy zauważyłam zapowiedź książki o Jackowskim. Stwierdziłam, że to świetny moment, aby móc poszerzyć swoją wiedzę. Nie ukrywam — przez ten cały czas nie zdołałam zająć stanowiska w kwestii Jackowskiego. Trafiłam na mnóstwo uzasadnień, pełno kontrargumentów, co w końcu wprowadziło mnie w niezły chaos. Doszłam do wniosku, iż najlepiej będzie oddać głos samemu zain­tere­sowa­nemu­. To była dobra decyzja, gdyż finalnie otworzono mi oczy. Lekturę skończyłam już stosunkowo dawno, ale zamierzam do niej wrócić. • Publikacja została skonstruowana w intrygującej formie. Opisy zbrodni przeplatają się z rozmowami, dzięki czemu lepiej dajemy się ponieść atmosferze. A ta bywa przerażająca. W niektóre historie aż strach uwierzyć, brzmią niczym scenariusz serialu kryminalnego. Niestety, są prawdziwe. W pewnych chwilach policja miała związane ręce, wówczas kontaktowano się z Krzysztofem Jackowskim. Niewielu funkcjonariuszy chce się do tego przyznać, twardo stojąc po stronie logiki. Jednak pomoc jasnowidza jest niez­aprz­ecza­lnym­ faktem. Sporo komisariatów potwierdziło jego udział w danych akcjach, a książkę zasypano dowodami w postaci skanów — dyplomy, oświadczenia… Pozornie dostateczna liczba, by przekonać sceptyków. Ale to nie takie proste. • Jackowski odnajduje głównie ciała zaginionych, lecz zdarzało mu się też uratować żywych. Jak podkreśla, to sprawia satysfakcję. Zazwyczaj wie o szczegółach, których nie ma prawa znać. Skąd się to bierze? Dedukcja? Racjonaliści uważają, że to łut szczęścia. Osobiście przestałam wierzyć w przypadki, jest ich zwyczajnie za dużo. Papier wszystko przyjmie, aczkolwiek w tej pozycji trudno mówić o przekłamaniu. Nad całością przecież czuwał Krzysztof Janoszka, dokładnie drążący szczegóły z każdej strony, bo rozumie, że istnieje awers, rewers oraz rant. • Publikację napisano w bardzo przystępny sposób. Pozbawiona typowo policyjnego języka, czyta się szybko i łatwo. Ogromny plus za mnogość tematów. Krzysztof Jackowski wypada ludzko, jest jak każdy z nas, po prostu widzi więcej. Dlaczego? To chyba pozostanie zagadką. Za ważny aspekt uznaję wypowiedź o Jarosławie Ziętarze. To jedna ze zbrodni, która od dawna nie daje mi spokoju. Czułam, że ktoś musiał w rozwikłanie tajemnicy zaangażować jasnowidza. W końcu wyczerpano wszelkie możliwe środki. I nie myliłam się, Jackowski miał wizję — z tą opinią nikt się nie liczył, oprócz załamanego ojca Ziętary. Jasnowidza otacza wielu wrogów. Często grożono jemu i jego bliskim… • Myślę, że warto przeczytać tę książkę, choćby po to, aby wyrobić sobie zdanie, nie tylko o Jackowskim, ale jasnowidzeniu ogółem. Na samą lekturę wystarczy poświęcić zaledwie jeden wieczór, lecz jestem przekonana, iż kolejne dni upłyną Wam pod znakiem sporych przemyśleń. Nie bójcie się ich — muszą być fascynujące, skoro dotyczą tak rozległej i interesującej dziedziny.
  • [awatar]
    majuskula
    Wspaniale, gdy nastolatka może wygadać się najbliższym przyjaciółkom, ale są takie myśli, których nie chcemy zdradzić nikomu. Wówczas z pomocą przychodzą zeszyty, a ich białe strony zachęcają do zapisania każdego, nawet najbardziej absurdalnego i skrytego, słowa… • Młoda Agnieszka Osiecka zaczyna męczyć się sama ze sobą. Odkrywa, że satysfakcję sprawia jej podrywanie chłopców, chociaż nie wiąże z nimi konkretnych planów. Postanawia pozbyć się tego poczucia próżności, które naprawdę ciąży. To też czas innych stresów — dziewczyna czeka na decyzję w kwestii powrotu do Związku Młodzieży Polskiej. Literacko napędza ją rozpacz i miotanie między sprzecznościami. Stopniowo rozwija swój talent, czując się odrobinę pewniej. W końcu Agnieszce udaje się publikować teksty w prasie kulturalnej, debiutuje w Studenckim Teatrze Satyryków. Wbrew temu niewątpliwemu sukcesowi odczuwa, że blado wypada na tle znajomych. Ciągle otacza się ludźmi, widząc w nich ogromną inspirację do tworzenia. Osiecka dojrzewa, mimo roztrzepania, chęci zabawy. Poszukuje spełnionej miłości, goniąc pomiędzy chęcią stabilizacji a uczuciem romantycznym i szalonym. Często też wspomina swoich chłopaków, analizując poszczególne związki… • Przyznam, że byłam dość zszokowana, gdy dowiedziałam się o premierze kolejnego tomu „Dzienników” Agnieszki Osieckiej. Wydawało mi się, iż dokładnie śledzę nowości wydawnicze dotyczące mojej ukochanej autorki, a tutaj taka pozytywna niespodzianka. I nadeszły dylematy — przeczytać szybko czy delektować się każdym słowem? Doszłam do wniosku, iż obie opcje są poprawne, więc aktualnie jestem w trakcie powtórki z lektury. Znów chwilę myślałam o naruszaniu prywatności, z jakiegoś powodu nachodzą mnie te refleksje zawsze, kiedy sięgam po czyjeś pamiętniki lub listy. To chyba naturalne, acz męczące. Jednak regularnie utwierdzam się w przekonaniu, iż sama Agnieszka nie miałaby nic przeciwko, co jasno bije z kart książki, choć pełnej intymnych zapisków. Trochę żałuję swojego wieku. Jeśli cała seria pojawiałaby się, gdy byłam dzieciakiem, to pomogłaby mi w wielu życiowych wyborach. Ale ciekawie spogląda się również z perspektywy „starszyzny”. • Nastoletnia Osiecka, człowiek o dosyć skomplikowanej naturze. Niczym bohaterka młodzieżowych powieści, nieco egzaltowana, lecz w tym dobrym sensie. Niby trzpiotka, miała wady, których była świadoma, starała się je naprawiać, z różnym skutkiem. Lubiła towarzystwo chłopców, flirt traktowała w kategorii „sportu”. Wiele miejsca zajmują jej przemyślenia w tej dziedzinie. Agnieszka w pewnym momencie uświadomiła sobie szkodliwość takich czynów. W jakimś stopniu była uzależniona od stanu zakochania, od roli czyjegoś obiektu westchnień. Moim zdaniem, to aktualny temat i podobne rozterki nadal dotykają dziewcząt. Właściwie, wiek nie ma znaczenia. Miłość miewa trudne oblicze, o czym wszyscy wiemy. • Cechą char­akte­ryst­yczn­ą zapisków Osieckiej są jej opinie na temat sztuki. Z chęcią opowiadała o teatrze, świeżo obejrzanym przedstawieniu. Zrecenzowała dużo książek, filmów, co jest naprawdę ciekawym zabiegiem, bo w ten sposób my możemy odkryć coś nowego. A nie ukrywam, sporo wcześniej nie kojarzyłam. Agnieszka sięgała po interesujące tytuły, warto się nad nimi pochylić. Należy uznać, że „Dzienniki” pełnią też funkcję edukacyjną! Następny powód, dla którego trzeba się cieszyć, iż jednak zostały opublikowane. I nieustannie można zachwycać się jej poczuciem humoru! Momentami aż śmiałam się do siebie, wzdychając z tęsknoty. Brakuje mi tego dowcipu we współczesności. • Agnieszka przejawiała talent literacki już we wczesnym okresie życia. Jako osiemnastolatka zaczęła go prawdziwie pobudzać, choć dotykały ją wątpliwości. Porównywała się do starszych znajomych, próbowała odnaleźć indywidualny styl. Pragnęła zdobywać świat. „Dzienniki” przypominają mi gawędę między przyjaciółkami, przy lampce podebranego rodzicom wina. Jednak musimy być uważni, gdyż Osiecka miała tylu kumpli, iż można się pogubić w imionach! Czasem się sprzeczają, gniewają, ale solidarność tej paczki robi wrażenie. I wieczory, spędzane na tańcach, dyskusjach, sporcie. Chyba rzadko się nudzili. • Klasycznie, książkę wypełniono zdjęciami, które ogląda się z dużą przyjemnością. Trochę zaczęły mi przeszkadzać przypisy, bo powtarzają się w każdym tomie, lecz rozumiem, że są niezbędne dla osób dopiero zaczynających przygodę z serią. Wyjątkowo uderza mnie świetnie odmalowane tło historyczne. Obserwujemy Polskę lat pięćdziesiątych, panujące wówczas nastroje, mody. Pojawiają się tematy polityczne, rozważania Agnieszki na temat socjalizmu, społeczeństwa. Bywała krytyczna w ocenie, ciągle się edukowała. W pięknym stylu, nie bojąc pytań oraz trudnych odpowiedzi. Mimo potrzeby atencji, chwilami chciała pozostać sama. Ale ujęła mnie jej umiejętność zjednywania sobie ludzi. Tego właśnie daru zazdroszczę, musiał być pomocny w karierze, podczas szukania materiału na, choćby, piosenki. • Kolejny tom „Dzienników” nie zawodzi. Znowu mamy okazję poznać najskrytsze myśli Agnieszki Osieckiej, nadal uroczo dziewczęce, lecz coraz dojrzalsze. Zwyczajnie uwielbiam ten rodzaj wrażliwości. Cudownie obserwuje się jej literacką drogę, życie młodej Agi jest gotowym scenariuszem na film. Wspaniała postać! Niecierpliwie czekam na następną część serii, oby szybko się ukazała.
  • [awatar]
    majuskula
    Wystarczy chwila, aby cały świat legł w gruzach. Gdy wydaje się, że wszystko traci sens. Są jednak osoby, które nieustannie próbują szukać światełka w tunelu. Zdolne do ogromnych poświęceń, pragną tylko odnaleźć dowód na istnienie szczęścia… • Życie Piotra od początku nie było usłane różami. Syn złodzieja, wnuk prostytutki — czy może w przyszłości zajmować się dziecko z takim rodowodem? Jednak szczęście się do niego uśmiechnęło, gdy nauczył się czytać. Ta umiejętność sprawiła, że chłopak poznał, czym jest marzenie. A było nietypowe, gdyż chciał zobaczyć słonia. Sen się spełnił, i to w pełni — Piotr zostaje kornakiem. Opiekuje się słoniami z warszawskiego zoo. Zwierzęta są dla niego niczym najlepsi przyjaciele. A wszystko dzięki Janowi Żabińskiemu, dyrektorowi, i jego żonie. Piotr również zakłada rodzinę. Finalnie nadchodzi wojna. Następuje seria tragicznych wydarzeń. W gettcie ludzie przechodzą przez męki. Jan spotyka Adę, pomaga jej uciec z getta. Kobieta jest w zaawansowanej ciąży i prawdopodobnie cierpi na amnezję. Żabiński dają jej schronienie we własnym domu, który znajduje się na terenie zoo. Przybywa tam też Daniel, żydowski lekarz, wcześniej stracił małżonkę i córkę. Czy na zawsze? Co łączy Piotra, Adę i Daniela? • Historia Żabińskich jest mi dobrze znana. W zeszłym roku miałam przyjemność przeczytać wspomnienia Antoniny, niesamowicie mnie zaintrygowały. Pałam do tej pary wielką sympatią i z ciekawością śledzę dotyczące ich nowości książkowe. Tym sposobem trafiłam na najnowszą powieść autorstwa Marii Paszyńskiej. Przyznam, że to moje pierwsze spotkanie z pisarką, więc trudno mi stawiać jakiekolwiek wymagania. Do lektury podeszłam bez wygórowanych oczekiwań, za to z dużą dozą zainteresowania. Słyszałam sporo komplementów pod adresem twórczości Paszyńskiej, jednak było nam nie po drodze. Na cały tydzień przepadłam w „Willi pod Zwariowaną Gwiazdą”, ciągle odwlekając moment pożegnania. Ostatnie strony skończyłam z ogromnym smutkiem, ale też jakąś ulgą. Autorka naprawdę przypadła mi do gustu, choćbym chciała, to nie mam się do czego doczepić. Pozycja, o której pragnie się mówić bliskim, podzielić się z nimi spostrzeżeniami. • Wielu z nas jest wzrokowcami. Okładka prezentuje się bardzo ładnie, przypomina mi plakat filmowy. Za plus uznaję dość dużą czcionkę. Dzięki temu egzemplarz doskonale nada się na prezent dla babci lub starszej cioci, oczy się nie męczą. Poręczny, można czytać dosłownie wszędzie, choć osobiście rekomenduję koc, kubek herbaty i przyjemną atmosferę, która troszkę zniweluje płynącą z książki tragedię. Przeplataną humorem oraz promykami nadziei. Ta wielowątkowość tworzy piękną mozaikę sprawiającą, że w trakcie lektury nie sposób nawet pomyśleć o nudzie. Zwłaszcza, iż całość napisano ślicznym językiem, niezbyt teatralnym, co czasem się zdarza w przypadku powieści tego typu. • Maria Paszyńska świetnie odmalowała tło historyczne. Wierzę, że włożyła mnóstwo pracy, aby umiejętnie połączyć fikcyjną fabułę z faktami. To musiało kosztować ją wiele wysiłku, co szczególnie zauważą osoby, które już wcześniej interesowały się małżeństwem Żabińskich. Spodobało mi się to przedstawienie „świata w świecie”. W Warszawie działy się niewyobrażalne rzeczy, jednak Antonina z Janem starali się, by w ich domu istniała chociaż namiastka normalności, mimo piekła, ono działo się tuż obok. Tak było w rzeczywistości, a Paszyńska ukazała to za pomocą Piotra, Ady i Daniela. • Główni bohaterowie są niezwykle realistyczni. Wpasowują się w otoczenie Żabińskich. W książce nie znajdziemy przesłodzonych miłostek, wydumanych wyznań. Autorka pokazała uczucia szczere, momentami okrutnie trudne. Z ogromnym zaciekawieniem śledziłam losy każdej postaci, razem z nimi śmiejąc się, płacząc. Moim ulubieńcem od samego początku pozostał Piotr. Jego pasja, zawzięcie i honor — mieszanka cech, które zwyczajnie lubię. Nie chcę zdradzać zakończenia, lecz gwarantuję, że zaskakuje. I to ono jest, w mojej opinii, największym atutem. Znakomicie skonstruowane, zrobiło na mnie duże wrażenie. Z wielką radością sięgnę po inne publikacje Marii Paszyńskiej, czuję się ku temu dostatecznie zachęcona. Oby były równie dobre! • „Willa pod Zwariowaną Gwiazdą” to pozycja, która żadnego czytelnika nie uczyni obojętnym. Emocje wręcz kipią z każdej strony, a myśli galopują jeszcze długo po skończeniu lektury. Jeśli macie ochotę na zetknięcie z historią na wskroś wzruszającą, to z tej będziecie naprawdę zadowoleni. Radzę zaopatrzyć się w paczkę chusteczek, bo podejrzewam, że sporo łez zostanie uronionych…
  • [awatar]
    majuskula
    Zwierząt nie trzeba lubić, ale należy je szanować. Psy mają w sobie ogromne pokłady uczuć, o czym wiedzą wszyscy opiekunowie tych niesamowitych istot. Wydaje nam się, że to my wybieramy pupila — a może jednak on nas? • Dion Leonard jest znanym maratończykiem, który nie spodziewał się, że bieganie aż tak zmieni jego dotychczasowe życie. W 2016 roku zechciał wyruszył poprzez słynną pustynię Gobi, sprawdzić swe możliwości. Przypadek — albo przeznaczenie — sprawił, iż na jego drodze stanęła ona. Zwykła suczka, o nieokreślonej rasie. Podbiła serce Diona, choć początkowo nie rozumiał, dlaczego tak się na niego uparła. Malutka, drobna, ale o wielkiej sile walki i energii. Towarzyszyła Leonardowi podczas biegu, dodając mu otuchy. Bez słów. Gobi, bo tak została nazwana na cześć pustyni, niezwykle wpłynęła na swojego nowego przyjaciela. Maratończyk przestał skupiać się na zwycięstwie, a zaczął czerpać radość z samego sportu. I opieki nad psiakiem, gdy ciągle musiał pilnować, czy suczka dobrze się czuje, jest zdrowa i zadowolona. Postanowił wrócić z nią do Szkocji, gdzie mieszka. I tu nastąpiło całe pasmo przeszkód, wartych pokonania, ponieważ taka przyjaźń zasługuje na poświęcenie… • Książki o psach zawsze wzbudzają we mnie skrajne emocje. Sądzę, że muszę przeczytać każdą, a jednocześnie obawiam się potoku łez. Zwierzęta potrafią totalnie wzruszyć, co w mym przypadku spotęgowało się po śmierci mojego ukochanego psiaka. Ten, kto przez to przeszedł, zrozumie. Gdy trafiłam na zapowiedź „Odnaleźć Gobi”, to aż sama się do siebie uśmiechnęłam. Historia tego malucha okrążyła świat jakoś dwa lata temu, była dosłownie wszędzie. Pamiętam, że pomyślałam, iż z pewnością powstanie powieść lub dobry film. Przeczucie okazało się być słuszne, ponieważ literatura już przygarnęła Gobi, a ekranizacja też się tworzy. Wielu znajdzie w tym sprytny marketing. Nic tak nie porusza jak małe dzieci i słodkie zwierzaczki. Ale te czasy są tak wypełnione smutkiem — nie ma powodu, aby odmawiać sobie poprawienia nastroju, choćby ktoś miał zarobić. • Samo wydanie jest śliczne! Trudno wybrać lepszą fotografię na okładkę. Gobi wygląda uroczo, lecz z jej oczy bije zadziorność, hart ducha w małym ciałku. Egzemplarz należy do tych lżejszych, idealnych do torby, gdy mamy ochotę na szybką lekturę w komunikacji miejskiej. W środku znajdziemy więcej zdjęć, co uznaję za spory plus. Wydrukowane na papierze kredowym, w dobrej jakości. Zdecydowanie umilają czas, chwilkę się nad tym pozachwycałam, bo Gobi okrutnie przypomina mi mojego, wcześniej wspomnianego, zmarłego psa. I jak tu się nie zakochać? Momentami miałam wrażenie, że czytam o swoim Pingusiu. Cóż, moja opinia jest aż na wskroś subiektywna. • Całość została napisana językiem prostym oraz zrozumiałym. To też autobiografia Leonarda, gdyż przytacza on dzieciństwo, przedstawia początki historii z bieganiem. Te fragmenty nie zapychają osi fabuły, są jej interesującym dopełnieniem. Dion to fascynująca osoba, od razu wzbudza sympatię, podobnie jego żona, Lucja. Świetny materiał na inspirację, kiedy chcemy ruszyć się ze swoim życiem, zacząć jakąś przygodę. To może brzmieć nieco banalnie, ale bardzo chciałabym poznać tych ludzi. I, oczywiście, ich pupilkę. Tworzą zgrany zespół, są zwyczajnie nadzwyczajni. • Wszystkie problemy przeszkadzające w zabraniu Gobi z Azji powierzchownie mogą wydawać się śmieszne, lecz ogrom biurokracji aż zatrważa. Myślę, że większość z nas, nawet ja, zrezygnowałoby w trakcie. Ileż można walczyć z systemem? Tym bardziej zawziętość Diona budzi respekt. Maratończyk w ciekawy sposób opisał Chiny, dość dwojako. Spotykały go pewne nieprzyjemności, ale uzyskał też sporo pomocy, bezinteresownej. Czyż to nie wspaniały materiał na scenariusz? Naprawdę, nie mogę doczekać się filmu, bo czuję, iż będzie świetnym uzupełnieniem tej publikacji. Pochłonęłam ją w jeden wieczór, teraz pożyczyłam mamie podzielającej me zachwyty, a chciałabym, aby ten egzemplarz jeszcze trochę powędrował — niczym Dion i jego psiak. • „Odnaleźć Gobi” to książka, której nie da się zapomnieć. Jest idealną lekturą dla każdego zwierzoluba. Przepięknie skonstruowana, z jej kart po prostu uderza miłość, nadzieja, wszystko to, co w człowieku i psie najlepsze. Bardzo się cieszę, że w końcu mogłam zobaczyć tę historię oczami samego Diona, na co czekałam od chwili, gdy pierwszy raz usłyszałam o nim i cudownej Gobi. Serdecznie polecam, będziecie zadowoleni!
Ostatnio ocenione
1 2 3 4 5
  • Mleczarz
    Burns, Anna
  • Romanowowie
    Sebag Montefiore, Simon
  • Rilla ze Złotych Iskier
    Montgomery, Lucy Maud
  • Poezje i prozinki
    Stańczakowa, Jadwiga
  • Pieśni żałobne dla umierających dziewcząt
    Dimaline, Cherie
  • Lulla La Paloma
    Szwan, Andrzej
CheshireCat
KrakowCzyta.pl to portal, którego sercem jest olbrzymi katalog biblioteczny, zawierający setki tysięcy książek zgromadzonych w krakowskich bibliotekach miejskich. To miejsce promocji wydarzeń literackich i integracji społeczności skupionej wokół działań czytelniczych. Miejsce, w którym możemy szukać, rezerwować, recenzować, polecać i oceniać książki.

To społeczność ludzi, którzy kochają czytać i dyskutować o literaturze.
W hali odlotów Międ­zyna­rodo­wego­ Portu Lotniczego im. Jana Pawła II Kraków-Balice został uruchomiony biblioteczny regał – Airport Library! To kolejny wspólny projekt z Centrum Edukacji Lotniczej (CEL) Kraków Airport! Airport Library, czyli Odlotowa Biblioteka to bezpłatny samoobsługowy regał, z którego mogą korzystać pasażerowie oczekujący na lot. Można znaleźć na nim książki dla dzieci oraz dorosłych w wersji polskiej oraz obcojęzycznej. Udostępnione dzieła należy odłożyć na półki biblioteczki przed odlotem. • Książki na ten cel przekazała Biblioteka Kraków oraz krakowskie konsulaty, współpracujące z Instytutem Kultury Willa Decjusza nad Wielokulturową Biblioteką dla krakowian. • Konsulaty, które przekazały książki na regał Airport Library: Konsulat Generalny Węgier w Krakowie, Konsulat Generalny Republiki Federalnej Niemiec w Krakowie, Konsulat Republiki Indonezji w Krakowie, Konsulat Generalny USA w Krakowie, Konsulat Generalny Republiki Słowackiej w Krakowie oraz Konsulat Królestwa Hiszpanii w Krakowie. • Airport Library to kolejny wspólny projekt Centrum Edukacji Lotniczej (CEL) Kraków Airport i Biblioteki Kraków. Obie instytucje rozpoczęły współpracę w maju 2022 roku, podczas Święta Rodziny Krakowskiej. W czerwcu w CEL została otworzona stała biblioteczka o tematyce podróżniczej „Odlotowa biblioteka” działająca na zasadzie book­cros­sing­owej­. Od lipca w filiach Biblioteki Kraków rozp­owsz­echn­iane­ są egzemplarze kwartalnika „Airside” wydawanego przez CEL Kraków Airport.
foo