Strona domowa użytkownika
Zawiera informacje, galerię zdjęć, blog oraz wejście do zbiorów.
Zawiera informacje, galerię zdjęć, blog oraz wejście do zbiorów.
Najnowsze recenzje
-
Same filmy i seriale bywają niezwykle interesujące, ale równie ciekawy jest proces ich powstawania. A gdyby tak móc wczytać się w oryginalny scenariusz? Odkryć coś nowego w ukochanym dziele, nie na ekranie, a tym razem za pomocą książki… • „SKAM”, czyli norweski dramat społeczny podbił serca widzów na całym świecie. Muszę przyznać, że sama dość długo wzbraniałam się pod pozwaniem tej historii. Jakoś zawsze odpychają mnie przesadnie pozytywne recenzje, ale od czasu do czasu pokonuję własne słabości i postanawiam dać czemuś szansę. Serial obejrzałam w maju, dwa lata temu, w trakcie męczącej choroby — zachwycił mnie swoją świeżością, błyskotliwością, interesującym spojrzeniem na rzeczywistość. Wtedy zrozumiałam fenomen „SKAM”. To trochę poważniejsza wersja popularnego niegdyś „Skins”. Bardzo się ucieszyłam, kiedy usłyszałam o pomyśle wydania scenariusza autorstwa Julie Andem. To dobra możliwość przypomnienia sobie poszczególnych fragmentów, do tego okazja, aby dowiedzieć się czegoś nowego. Lubię „powroty do przeszłości”, teraz żałuję, iż serial już się skończył. Zwłaszcza, gdy przed oczami stają mi, niezwykle wzruszające, ostatnie sceny. Na szczęście, historia „SKAM” jeszcze trwa, choćby dzięki takim świetnym wydawnictwom. • Muszę zwrócić uwagę na piękną szatę graficzną. Wszystkie tomy, a będzie ich cztery, zostaną utrzymane w tej samej stylistyce. Całość robi naprawdę dobre wrażenie. Oszczędność formie, ciekawy dobór barw. Ostatnio rzadko wspominam o wyglądzie egzemplarzy, pozbyłam się dość niepotrzebnego nawyku, ale tym razem nie oparłam pokusie pochwalenia osób zaangażowanych w powstanie książki. Jedyne, co bym zmieniła, to wielkość czcionki — mogłaby być trochę większa, lecz pojmuję, że wówczas publikacja stałaby się grubsza, nieporęczna, a tego lepiej unikać. Teraz mieści się do torby, więc przyjemnie czytać w podróży, choćby autobusem. Ot, wygoda! • Dzięki tej pozycji zdołałam przywołać wszystkie te sceny, które oglądałam w pierwszym sezonie „SKAM”, prawdopodobnie moim ulubionym. Dodatkowo, uzyskujemy szansę poznania fragmentów oryginalnie wyciętych, chwilami miałam wrażenie, że niesłusznie! Dopiero teraz widzę głębszy sens w fabule, pewną spójność, a czasem mi jej brakowało, gdy chodzi o serial. Warto sięgnąć po scenariusze, wnoszą wiele światła, w różnych aspektach. Fascynującym załącznikiem są „mapy myśli” autorki, pomagające zrozumieć wszelkie zawiłości, dotrzeć do źródła projektów poszczególnych odcinków, pojąć pobudki bohaterów, ich emocje. • Osoby, które już dobrze znają serial są zaznajomione z fabułą, niemniej aczkolwiek chciałabym napisać o niej parę słów. Eva, czyli postać wielowymiarowa. Wzbudza różnorakie uczucia, jest ludzka, ze swoimi zaletami oraz wadami. Właśnie te ostatnie są osią całej opowieści, gdyż prowadzą do tragicznych sytuacji, rozdzielonych także na dalsze sezony, choć w przypadku Evy — pierwszy dotyczy przede wszystkim jej osoby, gra główną rolę. Dzięki scenariuszom mogłam jeszcze raz przeanalizować relacje dziewczyny z matką, przyjaciółkami, zastanowić się nad jej wyborami. Nadal nie wiem, czy były słuszne, jednak głowienie się na ich temat ciągle frapuje, mimo upływu dwóch lat od mojego pierwszego seansu. • Seria poświęcona „SKAM” z pewnością jest nie lada gratką dla fanów serialu, ale myślę, że ludzie, którzy dopiero o nim usłyszały również mogą poczuć zainteresowanie. To dobra zachęta do obejrzenia wszystkich odcinków, poznania bohaterów. Jak pisałam wyżej, sama na początku nie miałam ochoty na poznanie dzieła Julie Andem, udało mi się przemóc, co było świetnym wyborem. Aczkolwiek żałuję, iż wtedy te książki jeszcze nie ukazały się na rynku — chociaż warto czekać. Zdecydowanie sięgnę po resztę tomów, gdy tylko się ukażą!
-
Duże miasto nęci perspektywami, zdaje się być obietnicą nowego początku, wypełnionego szczęściem, pozbawionego jakichkolwiek problemów. Jednak prawda wygląda inaczej, a życie lubi pisać swoje własne historie — trudno jest trafić w bajkowe realia, gdzie nic nam nie grozi… • Zauważyłam, że często wspominam o swoich zainteresowaniach, nie zawsze związanych z książkami. I tym razem muszę poruszyć temat jednej z moich pasji, o której pisałam przy okazji recenzowania powieści „Około północy” Mariusza Czubaja. Bardzo ciekawi mnie historia naszego kraju, ale z naciskiem na lata pięćdziesiąte i sześćdziesiąte. Czasy trudne, acz fascynujące, w wielu aspektach, zwłaszcza z punktu socjologicznego. Naprawdę ucieszyła mnie możliwość przeczytania „Placu Konstytucji”, nowości wydawniczej, co do której miałam spore oczekiwania. Już teraz mogę zdradzić, iż się zaskoczyłam, lecz nie rozczarowałam. Całość pochłonęłam szybko, choć fabuła raczej długo pozostanie w mej głowie. Przyznaję, początkowo patrzyłam na książkę tylko z perspektywy umiejscowienia akcji, w konkretnych latach oraz konkretnym rejonie. Jednak jest w tym wszystkim coś więcej, wzbudzającego w czytelniku mnóstwo refleksji, którymi podzielę się za chwilę. • Autorka z niesamowitą precyzją odmawiała tło historyczne, na czym najbardziej mi zależało. Zadbała o detale, trudno mi się do czegokolwiek przyczepić, w kwestii stylu pisania. A to sztuka, kiedy pragnie się przybliżyć trzy pokolenia jednej rodziny, zmagające się z różnymi problemami, narastającymi od lat. Ciekawym zabiegiem jest wplecenie w akcję prawdziwych postaci, choćby Bolesława Bieruta. Dzięki temu jeszcze łatwiej można się wczuć w fabułę, związać z bohaterami, ponieważ tworzą wrażenie, jakby i oni istnieli. Ile takich familii nadal chodzi po świecie? Mnóstwo. Lektura sprawia, iż człowiek zaczyna myśleć również o swoich przodkach. • Osią opowieści jest tytułowy Plac Konstytucji. Miejsce, które miało być symbolem udanego życia, stało się niemym świadkiem wielu koszmarnych wydarzeń. Z całej gamy bohaterów najbardziej ujęła mnie Mania, niegdyś wypełniona ideami młoda dziewczyna. Jedna zła decyzja zaważyła na jej egzystencji, każdym marzeniu. Studentka Politechniki Warszawskiej, gorliwie walczącą o rozwój, i swój, i Warszawy właśnie. Pochodząca z Otwocka, robiąca wszystko, aby nie powielać schematów znanych z rodzinnego miasta, lecz nie zdołała umknąć przeznaczeniu, mimo starań. To zrodziło frustrację, której ewolucję obserwujemy na kartach książki. • Lektura nie należy do tych najłatwiejszych. Czy zdarza się, że kłamstwo reprezentuje sobą tak zwane „mniejsze zło”? Okazuje się, iż rzeczywiście budowanie przyszłości na ukrytej przeszłości niesie poważne konsekwencje, mogące nadejść dopiero po długim czasie. Szczerze współczułam Marii, jej wyborów, po prostu musiała ich dokonać, wbrew swoim planom oraz przekonaniom. „Plac Konstytucji” zabiera czytelnika w arcyciekawą podróż, nie tylko po naszej stolicy, lecz również po ludzkich oczekiwaniach, burzliwych emocjach szukających ujścia. Świetnym uzupełnieniem powieści jest obserwacja wydarzeń ważnych dla historii Polski, jak strajki studenckie (syn Marii, Adam). Do tego mnogość poglądów — wiara w socjalizm (Maria), „zabawa” w narodowca-kibola (jej wnuk, Robert). • Powieść Dominiki Buczak zdecydowanie trudno zaliczyć do typowych „obyczajówek”. To świetnie wykonana saga rodzinna, wielopłaszczyznowa historia. Myślę, że mój egzemplarz pożyczę kilku osobom, przy okazji zachęcając wszystkich do sięgnięcia po tę pozycję. Jeśli lubicie niebanalne fabuły, skupione na Warszawie i jej mieszkańcach — wówczas będziecie zachwyceni. Przemiany społeczne, kłopoty bohaterów, ich smutki oraz radości… Tak, dużo tutaj emocji, specyficznej atmosfery, która podbiła me serce. Zamierzam śledzić dalszy rozwój autorki, czekam na kolejne publikacje, trzymam za nią kciuki.
-
Kara śmierci od lat budzi ogromne kontrowersje. Najczęściej myśli się o niej w kategorii sprawców przestępstw, a zapominamy o tych, którzy ewentualny wyrok mieliby wykonać — o katach, osobach legalnie zabijających. Jakie konsekwencje niesie za sobą ten zawód? • Od dawna interesuję się tematyką tak zwanej „true crime”, czyli polskiej „prawdziwej zbrodni”. Jak można się domyślić, dotyczy ona wszystkiego, co związane z szeroko pojętą kryminologią, z różnymi jej obliczami. To niezwykle rozległy zakres pewnych zjawisk, od strony naukowej, ale też kulturowej. Bardzo ciekawią mnie książki poruszające kwestie morderstw, a naprawdę ucieszyłam się, gdy uzyskałam sposobność przeczytania publikacji skupionej na zawodzie ciężkim, acz dość fascynującym, zwłaszcza z perspektywy czysto historycznej. Przedstawiam postać Johna Ellisa, zmarłego ponad osiemdziesiąt pięć lat temu, lecz opowiadającego nam „zza grobu” o swojej pracy. Ellis, urodzony w Anglii, jako młody człowiek zgłosił się do szkolenia w więzieniu Newgate — tym samym został katem. Przekazał wspomnienia, będące świetnym zbiorem anegdot (niezbyt zabawnych, to chyba kiepski dobór słowa) z czasów pełnionej przez niego służby. A działo się wtedy sporo, więc lektura mocno wciąga. • Muszę nadmienić, że abstrahując od jego zawodu, życiorys Ellisa frapuje. Imał się różnych zajęć, lubił próbować nowych rzeczy, wysoko stawiał poprzeczkę. Zawsze dawał z siebie maksimum. Będąc katem starał się usprawnić działania systemu, czym nie przysporzył sobie sympatii współpracowników. Na niektórych składał skargi, inni wręcz chcieli go pobić. A wszystko dlatego, bo dostrzegał w więźniach ludzi i rozumiał, iż kara śmierci bywała nieadekwatna do popełnionego czynu. Pragnął, aby jak najmniej cierpieli w momencie śmierci, a takie postępowanie nie należało do mile widzianych. Do każdej egzekucji podchodził fachowo, co wymagało czasu oraz energii. • W książce trudno szukać mrożących krew w żyłach historii, to bardziej skupienie na detalach. Zapoznajemy się z ostatnimi chwilami skazańców, oczami Ellisa obserwujemy ich zachowania, a te wyglądały różnie. Nie zawsze wiązały się z płaczem, krzykiem, próbą ucieczki. Zdarzali się więźniowie, którzy tuż przed śmiercią potrafili się bawić, z lekkością stawiać czoła temu, co ich miało czekać. Ogromnym plusem publikacji są zamieszczone w niej zdjęcia kryminalistów. Tym sposobem łatwiej jest się wczuć w te wszystkie sytuacje, lepiej zrozumieć przekazywane informacje. • Ta pozycja ma sporą wartość naukową, gdy patrzy się na nią wyłącznie poprzez pryzmat zdobywanej wiedzy. Jednak skłania też ku wielu przemyśleniom, dotyczącym, oczywiście, kary śmierci. Przyznaję, że sama nadal nie mam dokładnie określonej opinii, aczkolwiek naszła mnie refleksja, o której napisałam już wyżej: perspektywa rychłego zgonu powinna przerażać. Bazując na wspomnieniach Ellisa można stwierdzić, iż bywa zupełnie inaczej. Zastanawiam się, jak wzbudzić w przyszłych kryminalistach strach, skoro nie martwi ich nawet własne odejście? Wstrząsnęły mną opowieści o skazanych niewinnych ludziach, a poczucie niesprawiedliwości jeszcze podkreśla seans serialu „Taśmy winy”, gdzie przedstawiono tego typu historie — serdecznie polecam, jako dodatek do lektury. • „Dziennik kata” to świetna propozycja dla osób zainteresowanych kryminologią, przeszłością silnie związaną z teraźniejszością. Wbrew pozorom, John Ellis w swoim memuarze poruszył zagadnienia istotne dla naszych czasów, nietracące na aktualności. Książkę czyta się niesamowicie szybko i z pewnością sięgnę po kolejne tomy z serii „Rozmowy z Katem”, bo drugi za mną. A już niedługo ją Wam zaprezentuję — jest równie ciekawa, dlatego mam nadzieję, że wkrótce ukażą się następne publikacje. Trzymam kciuki za powodzenie całego przedsięwzięcia!
-
Piękne dziewczyny, które łamią serca. Przyjaciele, którzy potrafią pocieszyć przy kieliszku wódki. A w tle jazz, mogący uciszyć nawet najbardziej nieznośne myśli. Jednak wszystko się komplikuje, gdy w bliskim otoczeniu dochodzi do fatalnej w skutkach zbrodni… • Nie będę ukrywać, czekałam na tę książkę, która zauroczyła mnie, gdy przeczytałam jej zapowiedź. Było o niej naprawdę głośno, tuż przed samą premierą. Radio, telewizja, gazety — zewsząd widziałam, słyszałam zachęcające informacje. Dlatego dość wysoko postawiłam poprzeczkę, zwłaszcza ze względu na fakt, że uwielbiam lata sześćdziesiąte, nie tylko te najsłynniejsze, amerykańskie. Sądzę, iż Polska tamtych czasów zasługuje na uwagę z wielu powodów. Pojawiło się wtedy mnóstwo utalentowanych artystów, różnych dziedzin. Jednym z nich był Krzysztof Komeda. W tym roku wypadała pięćdziesiąta rocznica jego śmierci, właśnie ta data łączy się z premierą „Około północy”. Oczywiście, nieprzypadkowo. Lubię muzykę Komedy, trzymała się mnie duża ciekawość, jak Mariusz Czubaj wplecie tę historię w swoją książkę. Całość pozytywnie zaskakuje, ponieważ autor świetnie spoił ze sobą skoro wątków. A co najważniejsze, udało mu się zachować spójność. • To moja pierwsza styczność z twórczością Czubaja, więc ciężko stwierdzić, czy ta pozycja wypada lepiej od pozostałych. Ale z pewnością jestem w stanie uznać, że nie mamy do czynienia z klasycznym kryminałem. Zbrodnia, jako oś fabuły, majaczy gdzieś w oddali. Dlatego uważam, iż miłośnicy „historii z dreszczykiem” mogą poczuć się dość rozczarowani, co rozumiem, jeśli liczyli ma coś podobnego. Aczkolwiek spoglądanie na „Około północy” w szerszym spektrum prowadzi do innych wniosków. Trudno sklasyfikować tego typu powieści, są zbyt eklektyczne na konkretne ramy. Lecz w tym przypadku warto dać książce szansę, bo posiada wiele zalet. • Główny bohater, a jednocześnie narrator, to interesująca postać. Ktoś już słusznie zauważył, kojarzy się on z aktorami żywcem wyjętych z filmów noir, od początku lektury miałam przed oczami Humphreya Bogarta, jego długi płaszcz i kapelusz. Ciekawym zabiegiem okazało się wpasowanie w fabułę popularnych nazwisk, jak wspomniany Komeda, Hłasko, czy Cybulski. Ich śmierci, pozornie nieistotne dla samej akcji, są symbolem końca pewnej epoki. Trudnej, lecz równocześnie pięknej. Autor znakomicie oddał tę charakterystyczną atmosferę. Myślę, że wymaga to dużej dozy wrażliwości. • Mariusz Czubaj wykonał kawał świetnej roboty, gdy chodzi o klimat właśnie. Zaimponował mi ogromem zdobytej wierszy, dbałością o detale. Perfekcyjnie odmalował otoczenie, przytaczając popularne ówcześnie marki, stroje, utwory muzyczne. Przyjemnie w trakcie czytania włączyć sobie „Astigmatic”. Tego typu książki potrzebują odpowiedniego nastroju, wtedy tylko zyskują. Zwłaszcza wątek obyczajowy, życiorys głównego bohatera, z którego nie chcę za wiele zdradzać — ale wzrusza i fascynuje. Sam sposób prowadzenia powieści jest płynny, wciągający. Lektura na dwa wieczory, choć już na końcu człowiek żałuje, że pora odłożyć egzemplarz. Będę do niego wracać, ponieważ naprawdę spodobał mi się styl autora. Sądzę, iż nadal mogę dużo z tej publikacji wynieść. • „Około północy” prezentuje się bardzo oryginalnie na naszym rodzimym rynku wydawniczym. Fabuła zasługuje na jak największe uznanie. Owszem, już pisałam wyżej, książce daleko do kryminału, takiego wprost z definicji. Niemniej jednak ta obyczajowa strona całości wypada na tyle dobrze, że warto samemu zapoznać się z powieścią. Rekomenduję sympatykom muzyki jazzowej, chcącym poczytać o czymś zgodnym z ich zainteresowaniami. Ukłony dla autora, jeszcze raz gratuluję wspaniale napisanej historii, trzymając kciuki za kolejne (niewątpliwe) sukcesy.
-
Śnieg zasypuje sekrety, ale nie jest w stanie ukryć kiełkującego zła. Kto stoi za brutalnym morderstwem? Czy sprawca zostanie schwytany? Jednak czasami wydaje się, że nawet magia może być bezużyteczna, gdy przychodzi stawić czoła przeszłości… • Niejednokrotnie wspomniałam, ciągle „zaprzyjaźniam” się z tak rozległym gatunkiem, jakim jest fantasy. Ostatnio trochę od niego odpoczęłam, ale stwierdziłam, że pora wyruszyć w dalszą podróż. Tym bardziej, iż uzyskałam możliwość przeczytania pierwszego tomu z cyklu „Tajemnica Askiru”. Zanim zapoznałam się z samym opisem, to przyznaję — wydawało mi się, że trafię na dość schematyczną fabułę. Odległe krainy, magiczne przedmioty, walka dobra ze złem. Chyba wszyscy znamy podobne historie. Aczkolwiek spotkała mnie pewna niespodzianka, a jest nią po prostu oryginalność. Autor, Richard Schwartz, pochodzi z Niemiec, już to okazało się zaskoczeniem, bowiem zaczęłam przyzwyczajać się do pisarzy amerykańskich, czasem szwedzkich, jakby inni nie istnieli. Wyłączając paru świetnych polskich twórców. Do tego nadeszło jeszcze kilka osobliwych cech, o których opowiem za chwilę. „Tajemnica Askiru” od początku sprawiała bardzo pozytywne wrażenie, ciężko temu zaprzeczyć. • Mocno zaintrygował mnie charakterystyczny dla tej książki „duszny” klimat, niepokojący, wypadający naprawdę realistycznie. A wszystko za pomocą miejsca akcji, czyli karczmy, gdzie dochodzi do specyficznej zbrodni. Kto maczał w niej palce? Bohaterowie zostają tam uwięzieni, za sprawą ciągle powiększającej się śnieżycy. Łatwo się w nich wczuć, gdy oczekują na poprawę sytuacji. Całość z każdą kartką staje się dosłownie klaustrofobiczna, powieść idealna do poczytania w nocy. Aż żałuję, że nie sięgnęłam po nią po raz pierwszy zimą, efekt mógłby być jeszcze lepszy. Niemniej jednak, nawet w upalne lato robi wrażenie. Ukłony dla autora za umiejętność znakomitego przedstawienia otoczenia. • Schwartz pisze w sposób lekki, dość prosty, bez zabawy w nazbyt kwieciste określenia. Pasuje mi to do ogólnego zarysu fabuły. Poznajemy całą gamę magicznych stworzeń: wilkołaka, krasnoluda, elfkę. Wszyscy zostali ciekawie wykreowani, zwłaszcza narrator historii, Havald, postać dla nas tajemnicza, lecz również fascynująca. Mimo oglądania świata jego oczami nieustannie czuć, że kryje w sobie mnóstwo sekretów. Cykl liczy siedem tomów, w Polsce wydano do tej pory trzy, więc myślę, iż największe zaskoczenia wciąż są przed nami! Aż trudno się ich doczekać. • Powieść ma kilka oblicz. Naturalnie, zgodnie z moimi wcześniejszymi słowami, jest przede wszystkim enigmatyczna. Jednak dialogi potrafią także rozbawić, bohaterowie dają się lubić, choć trzeba pamiętać, że w tej książce nic nie bywa oczywiste, a nasze przypuszczenia mogą okazać się zupełnie błędne. Historia wciągnęła mnie od pierwszych stron, pomimo gabarytów, trudno odłożyć egzemplarz. Widać, iż autor włożył w swoje dzieło naprawdę dużo pracy, dbając o każdy szczegół, za co należy mu się uznanie. Razem z postaciami przeżywamy ich rozterki, poznajemy ich zalety oraz wady, jakbyśmy sami spędzali z nimi czas w karczmie. Goszczący tam bandyci budzą zrozumiałą grozę — czy to oni stoją za morderstwem? • Richard Schwartz wpadł na dobry pomysł i wspaniale go zrealizował. Bardzo liczę, że kolejne tomy spod znaku „Tajemnicy Askiru” są równie świetne, zamierzam po nie w najbliższym czasie sięgnąć, oczekując polskich wydań czterech następnych części. To seria idealna nie tylko dla miłośników fantasy, ale też dla osób chcących rozpocząć przygodę z tym gatunkiem. Warto dać Schwartzowi szansę, mamy do czynienia z utalentowanym pisarzem. Jej oryginalność się broni, teraz rozumiem te wszystkie pozytywne opinie — nie były przesadzone.