Strona domowa użytkownika

Zawiera informacje, galerię zdjęć, blog oraz wejście do zbiorów.
[awatar]
majuskula
Najnowsze recenzje
1
...
25 26 27
...
44
  • [awatar]
    majuskula
    Czasem sądzimy, że bogactwo jest w stanie wyprowadzić nas z ciemnej rzeczywistości. Niestety, życie nie zawsze okazuje się być bajką, a ucieczka bywa tylko chwilowym rozwiązaniem. Czy łatwo odróżnić wroga od przyjaciela? • Lata siedemdziesiąte, Tyrol. Marlene pochodzi z gór, ale jej ciężkie dzieciństwo nakłania ją do radykalnego kroku. Dziewczyna pragnie zostawić przeszłość daleko za sobą. Postanawia wyjść za mąż, za człowieka majętnego oraz wpływowego. Jednak nie do końca zdaje sobie sprawę z tego, jakie konsekwencje będzie miał ten wybór. Herr Wegener jest bardzo bogaty i bardzo groźny. Wyrachowany gangster, który bez problemu pokonuje stojącego na drodze przeszkody. Życie u jego boku to pasmo strachu, więc Marlene decyduje się na odejście. Zabiera należący do Wegenera skarb niedający przeliczyć się na pieniądze. Niestety, w trakcie ucieczki dochodzi do wypadku. Nieprzytomną kobietę ratuje Simon Keller, mieszkający w górach dziwak, zajmujący się hodowlą świń. Keller opiekuje się Marlene, a między nimi powstaje specyficzna więź. Tymczasem Wegener zamierza odzyskać to, co mu skradziono. Tego człowieka nie da się tak po prostu opuścić. Wynajmuje płatnego mordercę, okrutnie dobrego w swoim fachu. Na Marlene dosłownie wydano wyrok śmierci. Jakie tajemnice skrywa każdy z bohaterów? Czy Simon ochroni dziewczynę? I czy w ogóle można mu ufać? • Luca D’Andrea jest nauczycielem języka włoskiego, który spełnił swoje wielkie marzenie i został znanym pisarzem, chociaż sam unika nazywania siebie takim mianem. Niemniej jednak, jego debiutancka powieść „Istota zła” okazała się być sporym hitem. Ja nie miałam jeszcze przyjemności sięgnąć po tę książkę, ale słyszałam i czytałam o niej dużo pozytywów. Zwyczajnie ciągle się z nią mijam, a czas leci. Na szczęście, właśnie ukazała się kolejna publikacja — tym razem nie zaprzepaściłam szansy. Tak w me ręce trafiła „Lissy”. Postanowiłam uwierzyć innym recenzentom, uwierzyć w talent autora (owszem, przed lekturą). Dlatego poprzeczkę postawiłam całkiem wysoko. Jesień rozpieszcza nas piękną pogodą, a atmosfera książki należy do tych przy­tłac­zają­cych­, lecz udało mi się wciągnąć w akcję, wypełnioną grozą i oczekiwaniem na nadejście najgorszego. Trzyma w napięciu do ostatnich chwil, umie zaskoczyć. • Ta historia jest ogromną niespodzianką. D’Andrea wiele razy wyprowadza czytelnika w przysłowiowe w pole, tworząc wrażenie, iż już, już znamy prawdę, a zakończenie okazuje się być zupełnie inne. Intrygująca fabuła sprawia, że trudno oderwać się od egzemplarza, gdyż każda kolejna strona przynosi następne znaki zapytania. Ten włoski pisarz to istny mistrz zaskakiwania, więc chyba pojęłam jego fenomen. Początkowo trochę myślałam — może to wpływ dobrej reklamy? To była krzywdząca opinia. Mogę się do niej przyznać. Aktualnie próbuję odnaleźć jakieś konkretne minusy, bezskutecznie. Ot, po prostu świetnie skonstruowany thriller, pozbawionych większych wad. • Akcja dzieje się dwutorowo, więc obserwujemy losy Marlene, a równocześnie jej poszukiwania przez mordercę, zwanego tajemniczo Zaufanym Człowiekiem. Dodatkowo, sporo retrospekcji, uzupełniających tę frapującą układankę, jaką jest fabuła „Lissy”. Luca D’Andrea posługuje się językiem zrozumiałym, prostym, obdartym z (zbędnej w tym przypadku) poetyki. Umie zbilansować liczbę dialogów oraz opisów, dzięki czemu całość czyta się płynnie, nie trzeba cofać się o rozdział, by pojąć bieżące wydarzenia. A śledzenie przygód tych wszystkich postaci naprawdę ekscytuje, a w najbardziej kulminacyjnych momentach autor lubi zwolnić akcję. • Dużo miejsca można poświęcić bohaterom, lecz chciałabym, abyście sami zauważyli tkwiący w nich potencjał. Wspomnę tylko, że na wielką uwagę zasługuje główna czwórka, czyli Marlene, Simon, Wegener i Zaufany Człowiek. Świetnie skonstruowani, od każdego bije ciemność, sekrety, czekające na ujawnienie. Co najważniejsze — kim jest Lissy? To ona znajduje się w centrum powieści, nie mogę zbyt wiele zdradzać. Charaktery postaci są skomplikowane, ich złożoność robi wrażenie. Czy to książka wyłącznie o mafii, nadciągającej zbrodni? Muszę zaprzeczyć. Autor idealnie pokazał kiełkującą w ludziach cząstkę szaleństwa, wypatrującą odpowiedniego impulsu sprawiającego, iż się obudzi, czyniąc czyste zło. • „Lissy” to bez wątpienia jeden z najlepszych thrillerów wydanych w tym roku. Do jego końca zostały trochę ponad dwa miesiące i jestem ciekawa, czy do tego czasu pojawi się książka, która okaże się być jeszcze mocniejsza w przekazie. Mam nadzieję, że już wkrótce zdołam sięgnąć po „Istotę zła”, aby dopełnić mego obrazu autora. Na ten moment, przedstawia mi się jako bardzo utalentowany człowiek i liczę, iż będzie to rozwijał. Duży potencjał, warty wykorzystania. Trzymam kciuki za stworzenie ekranizacji jednej z jego powieści!
  • [awatar]
    majuskula
    Wojna automatycznie kojarzy się z polem bitwy, krwią, śmiercią. Jednak należy pamiętać, że wśród żołnierzy tętni życie, mimo tragicznych okoliczności. Nadal są ludźmi, którzy kochają, tęsknią za bliskimi i chcą trzymać się ostatniego oddechu… • John Steinbeck był laureatem wielu uznanych nagród. Do dzisiaj chętnie czytywany, uwielbiany przez kolejne pokolenia. Tworzył powieści, opowiadania, reportaże. Jego historie o różnorakich wojnach zawsze wzbudzały ogromne emocje, a samego autora char­akte­ryzo­wało­ indywidualne podejście do opisywania poszczególnych sytuacji. W „Była raz wojna. Bomby poszły” Steinbeck skupia uwagę nie na bitewnych scenach, często przedstawianych w dosłownie filmowy sposób. Postanowił przybliżyć codzienność zwyczajnych żołnierzy, ich zmagania z nową rzeczywistością. Ukazuje też sylwetki sanitariuszy, pracowników biurowych. Wspólnoty, momentami znudzonej oczekiwaniem na nadejście przełomu, kończącego walkę. Autor snuje opowieść o zbieraniu pamiątek, pomysłach na jakiekolwiek rozrywki, o tęsknocie za bliskimi. Przytacza zabawne anegdoty, ponieważ tamte osoby nadal próbowały zachować resztki poczucia humoru, niepewne następnych wydarzeń. John Steinbeck zauważa pozytywne strony przebywania na wojnie, o ile można je tak nazwać. Zawieranie przyjaźni i przekraczanie granic własnej wytrzymałości. Jednak, czy te chwile w ogóle były (oraz są) warte heroizmu? Heroizmu, polegającego na uczestniczeniu w cudzych walkach. Bo za każdą stoją nie żołnierze, nie dowódcy, a ludzie postawieni zdecydowanie wyżej… • Johna Steinbecka chyba nikomu nie trzeba przedstawiać. O jego twórczości powiedziano i napisano praktycznie wszystko. Dzieła były analizowane pod wszelkimi możliwymi kątami, kilka powieści doczekało się ekranizacji. Wystarczy wspomnieć, że reżyserią zajęli się tacy wybitni artyści jak, między innymi, Elia Kazan, Alfred Hitchcock. W tych wspaniałych filmach błyszczeli James Dean, Marlon Brando. Steinbeck ciągle znajduje się w gronie najchętniej czytanych pisarzy amerykańskich, nie wyłącznie Stanach Zjednoczonych. I trudno się dziwić temu fenomenowi. O pamięć dba nie tylko kino, choć przyczynia się do podtrzymania popularności. To po prostu talent, ciężko byłoby przejść obok niego obojętnie. Zwłaszcza w sytuacji, gdy autor zostawia po sobie tak wielką liczbę dzieł. Niedawno swoją premierę miało kolejne wydanie dwóch zbiorów felietonów. „Była raz wojna. Bomby poszły”, czyli interesujące ukazanie losu żołnierzy. Lata mijają, pewne kwestie trwają. Całość czyta się jednym tchem. • Reportaże z „Była raz wojna” stworzono na zamówienie dziennika „New York Herald Tribune”. Część drugą, „Bomby poszły”, zamówiły Amerykańskie Siły Powietrzne. Wiem, że sporo osób zarzuca Steinbeckowi zakłamanie, pisanie pod czyjeś dyktando. Przyznaję, iż moje odczucia są zupełnie odwrotne. Autor nie oddał głosu przywódcom — wolał pokazać wojnę od strony ludzi, znajdujących się w samym centrum wydarzeń tak właściwie z przypadku. Świetnie rozumiem emocje Johna, zdającego sobie sprawę z okoliczności jego pracy. On mógł w każdej chwili wrócić do domu. Oni musieli trwać na straży, czekając na rozkazy, często od zwierzchników, których nigdy nie poznali. • Cieszę się, że uwagę skupiono nie tylko na mężczyznach, ale też kobietach, pełniących integralną rolę w funkcjonowaniu wojennej rzeczywistości. Każdy, bez względu na płeć, przeżywał swe położenie. Liczono również, iż przyszła lektura felietonów wyzwoli w nich iskrę nadziei, dlatego, między innymi, powstały. Aby podnieść morale, lecz unikając upiększania. Dodatkowo, z perspektywy lat, dużo możemy dowiedzieć się o historii Stanów Zjednoczonych, ciekawostek stricte technicznych. Szczególnie zachwyciły mnie te poświęcone konkretnym modelom bombowców, metodom szkolenia rekrutów — to coś dla fanów kwestii militarnych. • Pisarstwo Steinbecka charakteryzuje gawędziarski styl. Wrażenie, że siedzi obok nas, opowiadając o danych wydarzeniach. Tak sugestywnie, jakbyśmy trwali jako naoczni świadkowie. „Była raz wojna. Bomby poszły” zostały wypełnione całym mnóstwem ważnych detali. Świetne studium psychologiczne, co bez problemu zauważymy w praktycznie każdym momencie. Dla osób spoza Stanów, to również idealna okazja do przyjrzenia się patriotyzmowi, który udzielił się też autorowi, chwalącemu „ich chłopców”, dobrą rolę kraju w działaniach wojennych, choć zazwyczaj stronił od takowych sympatii. Wracając do zarzucania mu fałszu — moim zdaniem, on naprawdę wierzył w słuszność tych akcji. Jednocześnie potrafił dostrzec bezsensowność walk samych w sobie, tragedię. • Ta książka jest dla mnie przede wszystkim historią o ludziach. John Steinbeck oddał głos zwyczajnym żołnierzom, wojna — tutaj to po prostu tło. Doskonale rozumiem, że istnieje sporo przesłanek, które sprawiają, iż całość można krytykować. Przedstawiłam je już wcześniej, lecz pragnę jeszcze podkreślić swoją opinię, bardzo subiektywne. Natrafiłam na ważną publikację, zamierzam do niej w przyszłości wracać i chciałabym ją polecić nie tylko miłośnikom talentu Steinbecka. Powinna spodobać się osobom przepadającym za życiowymi opowieściami, napisanym w ciekawym stylu, frapującym. Warto się zapoznać.
  • [awatar]
    majuskula
    Młodość niesie za sobą wiele wydarzeń, które w późniejszych latach stają się specyficznymi wspomnieniami, skłaniającymi do trudnych przemyśleń. Nawet pojedyncze drobiazgi, pozornie nieistotne, mają duży wpływ na nasze dalsze losy… • Jarosław jest człowiekiem zawieszonym pomiędzy dwoma światami, uwielbiającym muzykę. Dzięki rodzicom obcuje z przedwojenną rzeczywistością, jednocześnie czerpie z nowych czasów. Od dziecka dużo się przeprowadzał, w związku z pracą ojca. W końcu rodzina osiadła w Rzeszowie, będącym przyczyną wszelkich załamań matki, pieszczotliwie zwaną przez bliskich Tosią lub Tolą. Schorowana kobieta, cierpiąca z powodu licznych poronień oraz udarów, wiecznie wspomina dawny Kraków, widząc w nim raj utracony. Jej mąż cierpliwie znosi ataki szału, dziwne pomysły, płacz. Kolejnym miastem na mapie Jarka jest Sopot, kontynuuje tam naukę. Zakochany w niejakiej Dominice, nieustannie się z nią mija, a dziewczyna przejawia aspekty swej osobowości w różnych formach buntu. Jarosław przytacza słodko-gorzkie anegdoty, powtarzane w rodzinnym domu, albo te, których sam był świadkiem. Snuje opowieść o odchodzeniu, trudnej miłości, porzuconych dzieciach, zwaśnionych rodzicach. Prowadzi przez miejscowości, gdzie ludzie próbują układać swoje życia, odnaleźć siebie wśród lat pięćdziesiąt i sześ­ćdzi­esią­tych­, gdy ciągle pamiętają o dniach zabranych w okresie wojny. Doskonale zdaje sobie sprawę z faktu, że wspomnienia bywają wyidealizowane… • Od pewnego czasu bardzo lubię przyglądać się debiutantom. I nie mam tutaj na myśli wyłącznie „młodzików”, stawiających początkowe kroki w świecie literackim. Żywię do nich niebywały szacunek. Ale do grona osób wydających swe pierwsze książki zaliczają się też dojrzali twórcy, chociaż wcześniej zajmowali się nieco innymi przejawami kreatywności. Tym razem, do głowy przychodzi mi konkretny człowiek, a mianowicie bohater dzisiejszej recenzji — Wojsław Brydak, którego należy zapamiętać nie tylko ze względu na to piękne oraz oryginalne imię. Mężczyzna wielu pasji, idąc prostszą drogą, pozwolę sobie skopiować z Internetu całą gamę jego zajęć. „Tłumacz prozy anglojęzycznej, autor sztuk teatralnych i reżyser przedstawień, publicysta, fotografik, muzyk i nauczyciel akademicki”, imponująco. To on odpowiada za jedno z moich ulubionych tłumaczeń Fitzgeralda, więc po prostu musiałam poznać jego własną powieść, choć kompletnie nie wiedziałam, czego się spodziewać. • Zapowiedź mogła nakreślić mi ogólny obraz. „Idealna dla czytelników kochających twórczość Pilcha i Myśliwskiego”, owszem. Już po lekturze, muszę się z tym zgodzić. Aczkolwiek uważam, że Brydak stał się marką samą w sobie, o ile mogę pokusić się o tak pompatyczne stwierdzenie. Po „Poste restante” sięgnęłam drugi raz, ciężko mi się rozstać z tą publikacją. Biorę pełną odpo­wied­zial­ność­ za moje słowa — znakomita fabuła. Nie jestem w stanie znaleźć konkretnej wady. Ewentualnie, chciałabym tylko zasugerować, aby w przyszłości pojawiło się kolejne wydanie. Z twardą okładką, jakimś specjalnym doborem grafiki, gdyż to książka zasługująca na to, co najlepsze. • Już czytając notę biograficzną autora można jasno wydedukować, że jego bohater jest postacią wzorowaną na swym twórcy. Łączą ich miasta, muzyczne pasje. Wojsław Brydak w zakończeniu subtelnie wyjaśnia, iż w książce zamieszczono sporo wątków mających źródło w realnym życiu. Dzięki temu całość nabrała swoistej autentyczności, nie czuć fałszu, zbytniej teatralności. Świetnie nakreślona młodość, trudne relacje rodzinne, pierwsze miłości. Nie ma znaczenia czas akcji, który przypada na tę powojenną rzeczywistość, dobrze pamiętaną przez naszych dziadków. Mimo tego, widać uniwersalność przesłań zawartych na kartach powieści. • Napotykamy mnóstwo bohaterów, a za najciekawszą uznałam matkę Jarosława. Ciągle zamkniętą w przeszłości, kurczowo się jej trzymającą. Istnieje w niej coś wzruszającego, gdyż jest dla mnie symbolem wszystkich kobiet szukających minionych czasów. Nieświadomych, że pewne etapy się kończą, nie z naszej winy. Dramatyczna, stworzona za pomocą sugestywnego, magicznego języka. Pragnę podkreślić, iż Wojdak wspaniale odmalowuje charaktery oraz miejsca. Zwłaszcza te ostatnie. Odnosi się wrażenie przebywania wśród postaci, chodzenia tymi samymi uliczkami, co oni, mieszkania pod jednym dachem. Zżyłam się z każdym, jeszcze wrócę do kapitalnej sceny poszukiwania ojca czyjegoś dziecka. Nie chcę za wiele zdradzać, lecz gwarantuję, uśmiejecie się przez łzy. Ot, pełno emocji, a wszystko w skromnym egzemplarzu. • Powieść Wojsława Brydaka naprawdę pozytywnie mnie zaskoczyła. Rok powolutku się kończy, ale ta pozycja zdecydowanie znajdzie się w moim plebiscycie najlepszych książek wydanych w ciągu dwunastu miesięcy. „Poste restante” czaruje specyficznym stylem, który docenią osoby przepadające za pięknym językiem, fabułą pokazującą po prostu życie, z jego wadami i zaletami. Liczę, że autor nie porzuci pisania, oby wkrótce pojawiła się jakaś nowa publikacja. Pan Brydak ma duże szanse, aby awansować na jednego z mych ulubionych polskich twórców. A takowych szukam z przysłowiową świecą w dłoni…
  • [awatar]
    majuskula
    Życie z geniuszem nie jest usłane różami, wymaga wielu wyrzeczeń, często przynosząc też mnóstwo pożytecznych lekcji. Jak radzić sobie z ojcem, którego imię wysławia cały świat? Czy można stworzyć własną opowieść? • Ingmar Bergman to postać znana chyba wszystkim miłośnikom kina. Wybitny szwedzki reżyser, jeden z największych w historii świata. W tym roku obchodziłby setne urodziny. Jego filmy nadal inspirują współczesnych artystów, a widzów skłaniają do refleksji, poruszają ciężką tematykę: śmierci, samotności, cierpienia. Patrząc na niepokojące kadry, aż trudno uwierzyć, że ten człowiek istniał — całkiem normalnie, jak każdy z nas. Oddychał, jadł, kochał, choć okazywanie tego ostatniego czasami przychodziło mu z oporami. Prowadził dość burzliwe życie prywatne, na które składało się pięć żon i dziewiątka dzieci, niezliczone romanse. Owocem związku z Liv Ullmann, jego muzą, wspaniałą aktorką, jest córka, Linn. Pisarka i dziennikarka, sama już doczekała się potomstwa (czwórki), niegdyś planowała, aby stworzyć z ojcem książkę. Niestety, nigdy do tego nie doszło, marzenie zostało przerwane przez śmierć Bergmana. Ullmann poszła tą drogą bez niego, skupiając uwagę na własnych wspomnieniach. W ten sposób w ręce czytelników trafiają „Niespokojni”, historia dziewczynki oraz jej rodziców, rozległej familii, która może wydawać się wręcz dziwaczna w swoich zachowaniach… • Zawsze ciągnęło mnie do nieco starszego kina, czarno-białych obrazów, mocno wpływających na percepcję. W moim panteonie ulubionych reżyserów bardzo wysokie miejsce piastuje słynny Ingmar Bergman. Jego filmy przypominają mi ożywione fotografie wykonywane za pomocą szwedzkiego Hasselblada. I ten aspekt życia Bergmana odbierałam jako najważniejszy — karierę. Nie zgłębiałam się w prywatę, nigdy nie czułam chęci bliższego poznania reżysera od innej strony, oderwanej od twórczości. Wszystko zmieniło się w tym roku, przy okazji obchodów jego setnych urodzin. Namnożyło się programów telewizyjnych, artykułów, książek. Te ostatnie, tradycyjnie, uważam za najciekawsze, lecz trudno było mi stwierdzić, która z nich mogłaby najlepiej nakreślić „domowego” Ingmara. Mój wybór padł na publikację autorstwa Linn Ullmann, czyli córki artysty. Uznałam, iż jej opinia, paradoksalnie, może być jednocześnie obiektywna oraz subiektywna, jakkolwiek dziwnie brzmią takie słowa. Nie pomyliłam się w ocenie. • Przyznam, że z początku sądziłam, że będę miała do czynienia z dość zwykłą biografią, napisaną w klasycznej formie. Daty, miejsca, opisy minionych wydarzeń. Ullmann zaskoczyła, w pozytywny sposób. Całość przypomina powieść, do tego świetnie skonstruowaną. Oryginalny pomysł na przekazanie swojej historii, ujął mnie już od pierwszych stron. Czytałam powoli, z namaszczeniem, delektując się każdym wyrazem. Bowiem Linn charakteryzuje piękny styl, chwilami wręcz poetycki, a równocześnie prosty w odbiorze, niebanalny. Bałam się popadania w przesadę, lecz autorka wyszła z tej próby obronną ręką. Kilkukrotnie wracałam do poszczególnych fragmentów, mocno chwyciły za serce. • Wiem, że sporo osób poczuje się znudzonych specyficznym rozwojem akcji, pełnym refleksji, analizy. Ja przepadam za taką atmosferą, zazwyczaj skłania mnie do wzruszeń. Z kart bije potrzeba realnego kontaktu z rodzicami, bezpieczeństwa, ale Linn przedstawia też te wszystkie dobre momenty, które zawierało jej dzieciństwo. Nie rysuje wyłącznie jednej strony medalu, stara się ukazać, iż ojciec i matka podzielili się ważnymi radami, w jakiejś formie uspr­awie­dliw­iają­cymi to, co bywało ciężkie, zwłaszcza dla małej dziewczynki, szukającej bezgranicznej miłości. • W książce znalazły się drobne aspekty składające się na coś okrutnie przejmującego. Bergman nigdy się nie spóźniał, punktualności uczył swoje potomstwo, ludzi z otoczenia. Pewnego dnia nie pojawiał się na umówionym spotkaniu — znak, że nadeszły zmiany. Publikacja Linn Ullmann jest opowieścią o starzeniu się, odchodzeniu. O brutalności czasu, gdy zauważamy, iż światły niegdyś umysł szwankuje, a nasi rodzice, będący wcześniej autorytetami, silnymi niczym skały, sami zaczynają potrzebować opieki, cierpliwości. Doskonale rozumiem przemyślenia autorki w tym temacie, temacie bardzo mi bliskim w ostatnich miesiącach. Chyba dlatego ta pozycja mną wstrząsnęła. Umiem się w niej odnaleźć. • „Niespokojni” to lektura idealna na jesień. Warto ją przejrzeć na spokojnie, bez pośpiechu. Wartościowa książka, zasługująca na uwagę. Spodziewałam się po prostu biografii Ingmara Bergmana, a dostałam piękną opowieść o relacji córki i ojca, o radzeniu sobie z sędziwym wiekiem, o pielęgnowaniu więzi. Pozycja świetna nie tylko dla miłośników twórczości reżysera, ale też czytelników pragnących pochylić się nad rzeczami ważnymi, chcących poukładać własne myśli dotyczące rodzicielstwa. Cieszę się, iż otrzymałam szansę sięgnięcia po tak istotną publikację. Zostanie przy mnie na długo, będę do niej wracać.
  • [awatar]
    majuskula
    Czasem się wydaje, że świetnie znamy daną historię. Niespodziewanie, może ona zawierać drugie dno, tylko czekające na odkrycie. Trzeba uważać, bo krzywe zwierciadła zazwyczaj niosą za sobą ogromne dawki humoru, pojawiające się w bardzo specyficznych okolicznościach… • Młodziutka Jane Eyre nie ma łatwego życia. Sierota, jakiś czas wychowywana przez apodyktyczną ciotkę, teraz mieszka w strasznej szkole z internatem. Lowood to miejsce, które każdy chciałby omijać z daleka, głównie z powodu skąpego oraz nies­praw­iedl­iweg­o dyrektora o nazwisku Brocklehurst. Głodne i zziębnięte uczennice często umierają. Jane szuka ukojenia w swojej pasji — malarstwie. W uporaniu się z przykrą sytuacją pomagają jej też przyjaciółki, Charlotte i Helena. Ta pierwsza, pochodząca z rodziny Brontë, marzy o karierze pisarki, natomiast druga… jest duchem. Istnienie (bo niekoniecznie życie) dziewcząt ulega zmianie, gdy dyrektor zostaje zamordowany. W śledztwo miesza się (Królewskie) Towarzystwo do spraw Relokacji Dusz Zbłąkanych, którego agentem jest Alexander Blackwood. W wyniku zbiegu okoliczności poznaje się z Eyre i za wszelką cenę postanawia uczynić ją współpracownicą, ponieważ dziewczyna posiada rzadki dar: widzi duchy, oczywiście. Prowadzi to do wielu skomplikowanych sytuacji, a ich finałem okazuje się wyjazd Jane do Thornfield Hall, gdzie ma być guwernantką podopiecznej niejakiego Edwarda Rochestera. W pogoń za nią rusza nie tylko Blackwood — towarzyszą mu Charlotte i jej brat, Branwell, niezwykle pechowy młody mężczyzna, również będący agentem. To dopiero początek problemów. Kto czyha na bohaterów? • Przyznaję, rzadko sięgam po zabawne książki. Zazwyczaj otaczam się dość przykrymi emocjami, lubię się wzruszać, posmucić, przeżywać z danymi postaciami ich różnorakie tragedie. Dlatego sporym zaskoczeniem dla mnie samej jest fakt, że zdecydowałam się przeczytać powieść, która ma w sobie taką dawkę dowcipu. Mój wybór wynikała już z tytułu — uwielbiam twórczość Emily, Anne i Charlotte Brontë, więc nawiązanie do tej ostatniej skłoniło mnie do zamówienia własnego egzemplarza. Z opisem zapoznałam się pobieżnie, toteż nie wiedziałam czego się spodziewać po lekturze. Ot, taka niespodzianka. I nie będę ukrywać, pierwsze strony „wchodziły” opornie, powodem był chyba brak przyzwyczajenia do tego typu książek. Ale postanowiłam brnąć dalej. Dobra decyzja! W końcu czytanie sprawiło mi przyjemność, godziny szybko płynęły, a ja zaczęłam przyłapywać się na tłumionych chichotach. Jednak autorki mnie nie zawiodły! • Wiem, że sporo osób widzi w powieści podobieństwo do „Harry’ego Pottera”. W pewnym stopniu mogę zgodzić się z tym porównaniem. Chociaż „Moja Jane Eyre” bardziej kojarzy mi się z publikacją, która wpadła w me ręce wieki temu. Nazywała się „Barry Trotter” i była pikantną wariacją na temat tego pierwszego. Pozycja char­akte­ryzo­wała­ się mocnym poczuciem humoru, lecz autor również sięgnął po już klasyka, luźno kreując fabułę na swoją modłę. Hand, Ashton i Meadows postawiły na lżejszy dowcip, taki angielski, co zaskakuje biorąc pod uwagę fakt, że pisarki są Amerykankami! Możliwe, iż same zaczytują się w brytyjskiej literaturze. • Przypadła mi do gustu ta mieszkanka gatunków. Znajdziemy satyrę, romans, odrobinę kryminału i science-fiction. Całość wypada naprawdę interesująco, także dzięki językowi. Niby stylizowany na char­akte­ryst­yczn­y dla Charlotte Brontë, trochę archaiczny, jednak okrutnie rozbawiały mnie współczesne wstawki, wręcz slangowe. Kapitalne połączenie! Zwłaszcza, gdy wyobrażałam sobie damy w ciężkich sukniach, które używają słów odpowiednich dla nastolatek podchodzących z naszych czasów. Myślę, że autorki same świetnie się bawiły w trakcie pisania, co miało wpływ na całokształt historii. Ciekawy pomysł na fabułę, do tego niezłe wykonanie. • Początkowo trudno mi było zżyć się z bohaterami. Jednak po kilku rozdziałach zaczęłam pałać sympatią do Charlotte, bo do Jane nadal mam mieszane uczucia. Została stworzona w odpowiedniej formie, dowcipnej, ale często irytuje. Natomiast Charlotte i Alexander — wspaniały duet! Niek­west­iono­wany­mi mistrzami drugiego planu są Helena oraz Branwell. Powiedzonka tej pierwszej wielokrotnie potrafią doprowadzić do ataku śmiechu. Fajtłapowaty Bran nie wzbudzał politowania, lecz czystą życzliwość. Ucieszyło mnie jego pojawienie się w książce. Realny brat sióstr Brontë to człowiek dość zapomniany, a szkoda. Był utalentowany, choć historia tego życia wypada smutno. Mam nadzieję, iż dzięki „Mojej Jane Eyre” więcej osób się nim zainteresuje. • Powieść Cynthii Hand, Brodi Ashton i Jodi Meadows umie poprawić nastrój. Lektura idealna na tę końcówkę lata, na odprężenie w ostatnich dniach wakacji. Z chęcią sięgnę po poprzednią część serii. Muszę nadmienić, że oba tomy dotyczą różnych historii, toteż bez problemu można zacząć od „Mojej Jane Eyre”. W przygotowaniu jest kolejna książka, tym razem skupiona na postaci „Calamity Jane”, niesamowitej kobiecie, która była amerykańskim rewolwerowcem! Premiera za dwa lata, więc jeszcze trochę poczekamy. Cóż, apetyt rośnie w miarę jedzenia!
Ostatnio ocenione
1 2 3 4 5
  • Serce jak głaz
    Palmer, Diana
  • Spadek
    Dmowska, Beata
CheshireCat
KrakowCzyta.pl to portal, którego sercem jest olbrzymi katalog biblioteczny, zawierający setki tysięcy książek zgromadzonych w krakowskich bibliotekach miejskich. To miejsce promocji wydarzeń literackich i integracji społeczności skupionej wokół działań czytelniczych. Miejsce, w którym możemy szukać, rezerwować, recenzować, polecać i oceniać książki.

To społeczność ludzi, którzy kochają czytać i dyskutować o literaturze.
W hali odlotów Międ­zyna­rodo­wego­ Portu Lotniczego im. Jana Pawła II Kraków-Balice został uruchomiony biblioteczny regał – Airport Library! To kolejny wspólny projekt z Centrum Edukacji Lotniczej (CEL) Kraków Airport! Airport Library, czyli Odlotowa Biblioteka to bezpłatny samoobsługowy regał, z którego mogą korzystać pasażerowie oczekujący na lot. Można znaleźć na nim książki dla dzieci oraz dorosłych w wersji polskiej oraz obcojęzycznej. Udostępnione dzieła należy odłożyć na półki biblioteczki przed odlotem. • Książki na ten cel przekazała Biblioteka Kraków oraz krakowskie konsulaty, współpracujące z Instytutem Kultury Willa Decjusza nad Wielokulturową Biblioteką dla krakowian. • Konsulaty, które przekazały książki na regał Airport Library: Konsulat Generalny Węgier w Krakowie, Konsulat Generalny Republiki Federalnej Niemiec w Krakowie, Konsulat Republiki Indonezji w Krakowie, Konsulat Generalny USA w Krakowie, Konsulat Generalny Republiki Słowackiej w Krakowie oraz Konsulat Królestwa Hiszpanii w Krakowie. • Airport Library to kolejny wspólny projekt Centrum Edukacji Lotniczej (CEL) Kraków Airport i Biblioteki Kraków. Obie instytucje rozpoczęły współpracę w maju 2022 roku, podczas Święta Rodziny Krakowskiej. W czerwcu w CEL została otworzona stała biblioteczka o tematyce podróżniczej „Odlotowa biblioteka” działająca na zasadzie book­cros­sing­owej­. Od lipca w filiach Biblioteki Kraków rozp­owsz­echn­iane­ są egzemplarze kwartalnika „Airside” wydawanego przez CEL Kraków Airport.
foo