Strona domowa użytkownika
Zawiera informacje, galerię zdjęć, blog oraz wejście do zbiorów.
Zawiera informacje, galerię zdjęć, blog oraz wejście do zbiorów.
Najnowsze recenzje
-
Warszawa skrywa w sobie mnóstwo tajemnic. Przez lata swojego istnienia dała dom milionom ludzi, który mogliby zdradzić miliony historii. Grzebanie w przeszłości jest nader interesujące, jednak może nieść również pewne ryzyko. Jakie konsekwencje przynosi odkrywanie sekretów przodków? Czy da się unieść ciężar prawdy? • Jedno miasto, trzy okresy. XXI wiek — Dana to w połowie Polka. Przyjeżdża do Warszawy, aby odzyskać rodzinną kamienicę. Budynek mieści się przy ulicy Długiej, niegdyś służył za hotel. Pisarka, niezbyt przywiązana do kraju, zaczyna poznawać ciekawe fakty dotyczące jej familii. Do pomocy wynajmuje kancelarię adwokacką. XIX wiek — Eleonora jest piękną córką właściciela hotelu. Prowadzi przyjemne życie, ale dobra passa kończy się wraz ze samobójstwem ojca-hazardzisty, Jeremiego. Dziewczyna pozostaje kompletnie sama z problemami. Brat nadal unika poczucia obowiązku, siostra wychodzi za mąż, a matka wyjeżdża z Polski. XVII wiek — Laurenty pracuje jako lutnista. Chciałby prowadzić własny zajazd, umiejscowić go przy trakcie zwanym Długim. Niestety, miasto trawi pożar, który niszczy dom, gdzie żyje Laurenty z żoną. Po jej śmierci mężczyzna wraca do marzenia. Zakłada zajazd, a w prowadzeniu pomaga mu przyrodnia siostra żony i jego brat. Obaj starają się o względy ślicznej Kaliny. W końcu zdają sobie sprawę z faktu, że nad ich rodem wisi przekleństwo… • Jestem w dość dużym szoku, że dopiero dowiaduję się o istnieniu Sylwii Zientek. Ma na swoim koncie już kilka książek, dobrze przyjętych, lecz jakoś mi umknęły. Mogę winić wyłącznie siebie, pora poświęcić więcej spostrzeżeń rodzimym pisarzom! Sięgając po „Hotel Varsovie. Klątwę lutnisty” byłam nastawiona pozytywnie. Zachęcił mnie już sam opis, uwielbiam powieści, których akcja dzieje się w różnych ramach czasowych. Ukłon za wydanie! Okładka wpada w oko, dodatkowy plus to dołączenie mapek oraz drzewa genealogicznego. Niezwykle pomocne przy mnogości pojawiających się wątków. Oto powieść obszerna, gruba, ale lektura tak umie zaczarować, że nie zwracałam uwagi na zegarek. Fabuła mocno mną zawładnęła, choć walczyłam ze sobą — delektować się każdą stroną czy pochłaniać je bez reszty? Cóż, wybrałam złoty środek. Teraz odczuwam lekki niedosyt, wszystko wina zakończenia! Oczywiście, to z mej strony komplement. Zientek potrafi zauroczyć. • Autorka zadbała o każdy, nawet najmniejszy szczegół. Dzięki temu, możemy zobaczyć Warszawę z wielu perspektyw. To istny wehikuł czasu, gdy poprzez sugestywne opisy zwiedzamy te klimatyczne uliczki, zaglądamy w sklepowe witryny, obserwujemy życie mieszkańców. Zientek pisze barwnie, a przy tym bez nadęcia, które często zdarza się w takich publikacjach. A przekoloryzowanie języka zawsze rzutuje na frajdę z lektury. Tym razem, udało się tego uniknąć, na szczęście. Myślę, że stworzenie tej książki wymagało ogromnego nakładu pracy i pieczołowitości. Mnogość detali znakomicie komponuje się z akcją, okrutnie wartką oraz zajmującą. Fantastycznie poprowadzone wydarzenia, omijające wszelkie wpadki. • Pociągający jest dualizm występujący w powieści. Sylwia Zientek ciekawie połączyła skrajności. Czytamy o śmierci, rozkładzie, co przeraża, za moment upajamy się zapachem kwiatów. Tę różnorodność charakteryzuje wielki realizm, plastyka w odpowiednim ukazaniu sensu danych wydarzeń. Oś to, wspomniana przeze mnie niejednokrotnie, Warszawa, choć czujemy, że przebywamy w skrajnie odmiennych od siebie miejscach. Nie sposób narzekać na nudę, specyficzny nastrój towarzyszy czytelnikowi dosłownie ciągle. Bez żadnych kłopotów dałam się mu ponieść, a historia siedzi w mej głowie już od kilku dni. • Bohaterowie są wręcz żywi. Indywidualności, pełni temperamentu, zawiłych relacji. Nie są czarno-biali, posiadają swoje zalety i wady. Kochają, nienawidzą, walczą o radości, muszą radzić sobie z przekleństwem, które powstało przed wiekami. Decyzja wpływająca na losy całych pokoleń. „Hotel Varsovie. Klątwa lutnisty” jest sagą rodzinną, lecz nie skupia się tylko na problemach fikcyjnych. Poznajemy spory kawałek historii miasta, łatwo nabrać chęć na wycieczkę. Osoby podchodzące do niego z rezerwą mają szansę zmienić swą opinię i ujrzeć Warszawę w innych barwach. Chapeau bas dla autorki za piękne ukazanie tych cech charakterystycznych. I za moją ulubienicę, Kalinę. Chyba czeka mnie kolejne sięgnięcie po egzemplarz. • Sylwia Zientek to autorka niezwykła na polskim rynku wydawniczym. Z niecierpliwością czekam na kolejny tom, fabuła wciąga konkretnie. Jeśli lubicie książki pełne zawiłości, bohaterów namiętnych i pełnych pasji, to „Hotel Varsovie. Klątwa lutnisty” to idealna dla Was publikacja. Pokochajcie cudowny urok stolicy, wspólnie poczujmy tę magię istniejącą w starych budynkach. Już teraz chciałabym wiedzieć, jak potoczą się dalsze losy wszystkich postaci.
-
Czy bylibyśmy w stanie na pewien czas odrzucić przyjemności i wybrać się w dziką podróż, gdzie nic nie może być oczywiste? Odcięci od znanej sobie rzeczywistości, poznający zupełnie obce otoczenie. Czy można docenić rytuały, nie tylko odnaleźć podobieństwa, a zwyczajnie pokochać wynikające z wychowania różnice? • W Afryce zdarzają się ludy specyficzne. Przykład to Fulanie. Żyją daleko od cywilizacji, mistrzowie przetrwania. Istnieje w nich coś pierwotnego, nakazującego do ciągłego przemierzania kilometrów i zdobywania pożywienia własnymi siłami. Wypasają bydło, nierzadko jelenie, kozy lub konie. Jednak migracja staje się coraz trudniejsza. Grupie zagraża mnóstwo czynników, choć są przyzwyczajeni do problemów. Nieobcy jest im głód, doskonale znają wojny. Próbują zachować swoją kulturę, momentami dziwną, ale okrutnie fascynującą. Pielęgnują ceremoniały i tradycje, przekazując je kolejnym pokoleniom, a poprzez tę książkę, również czytelnikom… Młodzi Fulanie dają się kusić technologii, niekiedy uciekają wprost w ramiona współczesności, lecz cała masa ich pobratymców nadal walczy o suwerenność. • Kilka miesięcy temu po raz pierwszy zetknęłam się z twórczością Anny Badkhen. Już wtedy wzbudzała lekkie kontrowersje, gdyż nie każdemu spodobała się stylistyka jej pisania. Reportaże, które posiadają delikatną magię, opowieści snute w sposób szczególny, niczym smutne bajki. Osoby poszukujące konkretów odczuwały pewnego rodzaju rozczarowanie, co szanuję i rozumiem. Sama zaliczam się do grona miłośników pióra Badkhen. Z radością sięgnęłam po jej kolejną publikację, „Wędrówkę z Ablem”. Po opisie wnioskowałam, że utrzymano ją w podobnym klimacie do „Czterech pór roku w afgańskiej wiosce”, a wspomniana pozycja naprawdę mnie zauroczyła. Byłam ciekawa, czy autorka dała radę sprostać wyzwaniu, ponieważ zdążyła podnieść sobie wysoko poprzeczkę. Wyszła zwycięsko z tej próby, a ja już czekam na kolejne elementy tak ładnie rozwijającej się kariery. Razem z Anną przenosimy się do gorącej Afryki, aby poznać rejony, gdzie żyją Fulanie. • Muszę nadmienić, że Badkhen bardzo mi imponuje. Ma tyle siły i energii, by móc poświęcić wygody na rzecz obcowania z czymś oryginalnym, więc (na pewno w jakimś stopniu) przerażającym. Zgrabnie wkomponowała się w nomadów, zyskała ich akceptację, nadali jej też pseudonim. Dzięki temu doszło do jeszcze mocniejszego zespolenia, czego owocem jest ta książka. Całość należy do tworów bardziej poetyckich niż antropologicznych — czy to wada? Nie. Skupienie na detalach powoduje, że znajdujemy się w środku „Wędrówki z Ablem”. Sugestywne opisy działają na wyobraźnię, granice z rzeczywistością stopniowo zacierają. Dlatego to dobra lektura na wieczór, gdy nic nie zakłóca spokoju. • Autorka nie ubarwia faktów, ale chwilami podchodzi dość luźno do trudnych tematów. Znowu trzeba podkreślić — to nie publikacja naukowa. Uwaga skupia się na wierzeniach, codziennych czynnościach, wyjaśnia powody konkretnych zachowań. Jednak ciężko znaleźć wątki stricte dramatyczne, trochę nad nimi przelatujemy. Dla jednych będzie to duża wada, dla innych zaleta, gdy ktoś chciałby odpocząć od pozycji wręcz depresyjnych. Czytelników spotka ogrom wzruszeń, choć w sensie odrobinę powierzchownym. Za ciekawy uznaję wybór tytułu, nie od razu dowiemy się, kim był Abel. • Książka ma swój rytm, powolny, jednostajny. Plastyczny język i piękne określenia przyrody tylko wzmagają tę atmosferę, chwilami senną, w dobrym tego słowa znaczeniu. Od czasu do czasu pojawiają się małe rysunki, stworzone przez samą Annę, przedstawiające bohaterów i miejsca. Prosta kreska, acz cieszą oko. Miła niespodzianka. Żywo uczestniczymy w lekturze. Można odczuć zapach powietrza, kolor nieba, smak potraw. Nawet deszcz wydaje się być absolutnie magiczny. Ołówkiem pozaznaczałam interesujące fragmenty, urodziwe opisywanie natury zawsze porusza we mnie szczególną strunę. Sądzę, że wiele osób podejdzie do tematu podobnie, więc zachęcam — coś do zakreślenia w dłoń, by móc wrócić do Afryki! • Badkhen wybrała się w tę podróż, ponieważ potrzebowała psychicznego wytchnienia, pragnęła poukładać swoje życie. „Wędrówka z Ablem” sprawiła, że nabrałam ochoty na taką przygodę. Nie musimy lecieć na inny kontynent. Lato w pełni, poszukajmy w swojej okolicy odskoczni. Zabierzcie nad wodę tę książkę, spędźcie przyjemne godziny mącone najwyżej cykaniem świerszczy…
-
Niektórzy piszą pamiętniki, aby móc w przyszłości wrócić do wspomnień, czasem radosnych, czasem okrutnie smutnych. Zdarza się, że potomni mają wgląd w czyjeś myśli, które są niesamowitym skarbem — świadectwem minionych dni, gdy jeszcze nie istnieliśmy… • Agnieszka Osiecka przez całe życie przechowywała w zeszytach swe refleksje. W kolejnym tomie towarzyszymy jej podczas samopoznawania osobowości. Dziewczyna odkrywa swój indywidualizm, który potrafi przysporzyć kłopotów w okresie stalinowskiego reżimu. Nadal otacza się znajomymi, czerpiąc od nich inspiracja, bo właśnie ludzie są dla niej największym bodźcem do działania. Agnieszka wierzy, że jej poglądy zostaną opublikowane, dotrą do szerszego grona, a ona sama będzie ważną pisarką. Jednak wiele miejsca poświęca również sobie. Analizuje poszczególne zachowania, przelewa na papier wszelkie myśli, które pozwolą Osieckiej lepiej poznać Osiecką… • Jestem miłośniczką dzienników, listów, pojedynczych skrawków zebranych w jeden element. Ale czasem są opory przed sięganiem po takie książki. Autorzy zazwyczaj już nie żyją. Czy nie mieliby nic przeciwko, gdyby wiedzieli, że teraz zaglądamy w ich prywatę? Może taka sytuacja by doprowadziła ich do skrajnej irytacji? Takie rozważania prowadzą mnie do specyficznych wyrzutów sumienia. W przypadku Osieckiej, miewam inaczej, ponieważ jasno można odczuć, że pisała dla innych. Była świadoma, iż inni uzyskają możliwość zerknięcie w te notesy. a ja z tego przywileju bardzo chętnie korzystam. Wprost uwielbiam styl Agnieszki, poczucie humoru, cięte pióro, również skłonność do wpadania w stany melancholijne. Umiem znaleźć podobieństwa w naszych opiniach, odnaleźć coś innego w przeciwnych. Dlatego ucieszył mnie fakt, że finalnie pojawiła się ta część, długo na nią czekałam. Było warto, zapewniam! Spędziłam nad książką wspaniałe chwile. • Całość przypomina dobrze skonstruowaną powieść, nawet materiał na interesujący serial. Agnieszka nie ogranicza się do filozoficznych wywodów, które, nie ukrywajmy, na dłuższą metę mogłyby znudzić. Wielokrotnie opisuje swoje przygody, rozterki, prywatki, nie oszczędzając szczegółów. Momentami zapominałam, że to wszystko musiało zdarzyć się naprawdę, co świadczy o dużej wartości fabularnej. Z nostalgią zdawałam sobie sprawę z faktu, iż ta urocza dziewczyna nie żyje od dwudziestu lat. Ot, takie przykre emocje mnie nachodziły. Biografia Osieckiej jest fascynująca, jednak to zawsze musi być okraszone przykrymi wydarzeniami, a i takich nie brakowało. Jej młodość przypadła na ciężkie czasy, a ona i jej rówieśnicy musieli się w nich odnaleźć. • Autoironia aż bije z kart książki. Ogromna doza sarkastycznych komentarzy sprawia, że chwilami zaśmiewałam się do łez. Tej umiejętności Agnieszka nigdy nie straciła, z precyzją wytykając błędy swoje i otoczenia. Idealne połączenie z powagą, gdy ta była potrzebna. Jeśli lubicie dzieła Osieckiej, to dzięki lekturze tych wpisów dokładniej zrozumiecie wszystkie przejawy tej pięknej twórczości. Stale wplatała wątki ze swej egzystencji, co można teraz łatwo wywnioskować, a o czym nie do końca wiedziałam. Porównując poprzednie tomy widzimy dojrzewanie, wyrabianie tożsamości, lepsze zrozumienie problemów. • Jak zawsze, możemy nacieszyć oko zdjęciami, a cenię to w tego typu publikacjach. Zawsze pomagają łatwiej się wczuć w dane historie. To była ogromna radość, gdy ujrzałam wcześniej niewidziane fotografie. Ogromny ukłon dla osób czuwających nad każdą częścią, dbającym o przypisy i wyjaśnienia. Osieckiej wówczas nierzadko zdarzały się różne wpadki językowe, aczkolwiek zawsze nadawały charakteru. I co najważniejsze, przynajmniej dla mnie — Aga dużo wspominała o piosenkach, zespołach, literaturze. Cudowne źródło do odkrywania czegoś stylowego! Zachęcam, abyście przejrzeli te rekomendacje. Ja tym sposobem znalazłam sporo ciekawych nazwisk oraz tytułów. A aktualnie skrzętnie przepisuję powiedzonka Osieckiej i nie zawaham się ich używać! • Polecam tę pozycję głównie fanom Agnieszki. Dzięki temu lepiej poznacie ją i całą twórczość. Cieszę się, że zapiski przetrwały, nikt ich nie zniszczył, a autorka nie wstydziła się nastoletniej siebie. Precyzyjne opracowanie jest kolejnym plusem, należy o nim wspomnieć, bo za wydaniem stała masa ludzi, którym teraz pragnę podziękować. Świetna praca!
-
Czasem wydaje się, że gwiazdy filmowe nie są prawdziwymi ludźmi. Wytwarzają specyficzną aurę, są dość daleko, podziwiamy je z bezpiecznej odległości. Szczególnie przed laty, gdy Hollywood przechodził okres ogromnych sław. Czy tacy ludzie mogą sprawiać wrażenie wyniosłych, a w rzeczywistości być zupełnie inni? • Kariera trwająca siedem dekad! Przez te wszystkie lata Roger Moore zdążył poznać sporo sekretów, pogłosek, a co najważniejsze — zażartować z ogromnej liczby osób. Zawsze z klasą, przyjacielskim mrugnięciem w stronę znajomych. Jeden z najmilszych gości w tym biznesie, postanowił przekazać czytelnikom dużą porcję ciekawostek, prosto z najpopularniejszej dzielnicy Los Angeles. Peter Sellers, Frank Sinatra, Gregory Peck, to tylko nieliczne nazwiska, które pojawiają się w publikacji. Oto kolekcja intrygujących anegdot, pełnych swoistego uroku. Prawdziwa skarbnica wiedzy na temat samego narratora i jego otoczenia. Wehikuł czasu, przenoszący w czarujące rejony. • Stosunkowo niedawno pożegnaliśmy Rogera Moore’a. Świetnego aktora, jednego z moich ulubionych Bondów. Starsze pokolenie cieszył również w serialu „Święty”. Z racji tej straty uzyskałam możliwość przeczytania książki autobiograficznej. Większość doskonale wie, że zazwyczaj tego typu pozycje trącą banałem, ewentualnie tworzy je ktoś inny, podpisując znanym nazwiskiem. Jednak na tyle go cenię, iż postanowiłam dowiedzieć się o nim czegoś więcej. Spojrzeć jego oczami na życie, na konkretne chwile. Przyznam, wiedziałam o Rogerze wiele, ale tylko w kwestii kina. Prywata mało mnie interesowała, bo średnio wierzę wszelkim serwisom plotkarskim. A nadarzyła się okazja, aby móc skonfrontować dane epizody. Ciekawi mnie Hollywood, nawet z kontrowersjami. Od lat buduje się wokół tego miejsca atmosferę marzeń i luksusu. Oczywiście, miewa swoje ciemne strony, które rzadko widać. Moore w swej książce przedstawił mnóstwo sytuacji, a na uwagę zasługuje przede wszystkim podejście! • Au(k)tor czaruje poczuciem humoru! Naprawdę, w trakcie lektury zaśmiewałam się do łez z powiedzonek, przytaczanych anegdot. To ogromnie trudne, móc ciekawie poprowadzić historię. Szkoda, że nigdy nie miałam okazji spotkać Moore’a osobiście, ta „staromodna” stylistyka jest dla mnie inspirująca. Nie zdawałam sobie sprawy z faktu, iż był takim kawalarzem, miłośnikiem żartów, ale na wysokim poziomie. Podobały mi się urywki, gdzie występowały inne gwiazdy kina, często już zmarłe. Wspaniale przypomnieć sobie te osoby, później wróciłam do pewnych produkcji. Z nutką nostalgii. Właściwie, całość trudno nazwać „autobiografią”. Znajdziemy tutaj głównie opowieści o studiach filmowych, planach zdjęciowych, przyjaciołach. Aura zrozumienia sprawia, że mam odczucie, iż rozmawiam z kimś bliskim. • Język Moore’a charakteryzuje ogromna lekkość, słabość do mowy potocznej, co nadaje iście gawędziarski ton. Nie sposób się nudzić, ciągle jesteśmy zasypywani kolejnymi żarcikami. Czasami natrafiamy na różne pogłoski, wręcz nieprawdopodobne, ale ciężko mi stwierdzić, czy coś zostało podkoloryzowane. Sądzę, że Roger miał „duże ucho” i chętnie wyłapywał strzępki rozmów, o innych sławach i ich skandalach, naturalnie. Jednak muszę zaznaczyć, iż nie ma tam złośliwości, ukrytej kpiny lub wrogości wobec kolegów. Przeciwnie! Czuć sympatię bijącą z kart książki, szacunek dla pracy, po prostu dobry charakter. • Zaciekawiły mnie fragmenty dotyczące działań charytatywnych. Trochę żałuję, że nie poświęcono temu zagadnieniu więcej uwagi. Na całe szczęście, dowiedziałam się o reszcie publikacji autorstwa Moore’a, może tam wyczerpano temat. Z przyjemnością sięgnę po wspomniane pozycje, tak świetnie bawiłam się z „Ostatnim z żywych”. Nadeszło dobitne uświadomienie, iż to nie był tylko kolejny odtwórca roli Jamesa Bonda. Fantastyczny człowiek, pełen pasji i zaangażowania. Podziwiam też jego pamięć! Z detalami opisał poszczególne momenty, nie unikając pikantnych szczegółów. Za ogromny plus uznaję multum zdjęć! Wydaniu należą się oklaski, fantastycznie prezentuje się na półce. wykonane solidnie. Miły pomysł na prezent. • „Ostatni z żywych” to bardzo dowcipna lektura, idealne na letnie popołudnie. Świetnie poprawia nastrój, przy okazji zdradzając tajniki funkcjonowania uwielbianego Hollywood. Roger Moore tym samym udowodnił, że był człowiekiem wielu talentów. Nie można mu odmówić ciętego pióra, co akurat niezwykle cenię! Serdecznie polecam, nie tylko fanom aktora.
-
Często oceniamy ludzi po pozorach. Wydają się być zamknięci w sobie, unikamy ich, bez pytania o ich potrzeby. Wolimy zostawić, nie rozumiejąc, że może pragną wyjść ze skorupy, tylko nie są w stanie tego zrobić bez pomoc. Bez przyjaznego słowa, podania dłoni. • Eleanor Oliphant skończyła trzydzieści lat. Z wykształcenia filolog klasyczny, jednak pracuje w dziale księgowości. Nie przelewa jej się, ciągle oszczędza, prowadzi monotonne życie. Ciągle nosi to samo ubranie, je o określonych porach, unika kontaktów z innymi ludźmi. Małą radość sprawiają jej zakupy spożywcze w Tesco. Sprawia wrażenie niedostępnej i ekscentrycznej, jednak za jej zachowaniem kryje się coś więcej, trauma z przeszłości, która daje o sobie znać. Zazwyczaj raz w tygodniu. Czy ktoś jest w stanie dotrzeć do wnętrza Eleanor i pomóc jej poradzić sobie z problemami? • Po raz kolejny dałam się zauroczyć okładką. Wiem, miałam unikać zbytniej ekscytacji, gdy zobaczę coś ślicznego, ale znowu nie mogłam się powstrzymać. Druga sprawa — imię i nazwisko tytułowej bohaterki. Takie dźwięczne oraz wdzięczne, doszłam do wniosku, że może kryć za sobą interesującą postać. Tym samym zabrałam się za lekturę książki autorstwa Gail Honeyman. Na początku sądziłam, iż mam do czynienia z lekturą bardzo lekką, pozbawioną głębszej puenty. Ot, przyjemny przerywnik w dniu pełnym pracy. źle oceniać po pozorach! To powieść głęboka, zręcznie skonstruowana, jednocześnie wymagająca odrobiny cierpliwości. Dlaczego? O tym za chwilę. Wielu sklasyfikuje Eleanor w kategorii brzydkich kobiet, które muszą w finale odnaleźć wielką miłość, bo tak zazwyczaj konstruuje się pewien rodzaj lektur. Błąd, choć go rozumiem, gdyż odrobinę się na to nabrałam, za co mi wstyd. • Gail Honeyman ma lekkie pióro, nie szczędzi szczegółów, ale skupia głównie na akcji. Jeśli nie przepadacie za rozległymi opisami dywanu, to będziecie w pełni usatysfakcjonowani. W trakcie czytania trudno się nudzić, poszczególne sytuacje są wyważone, Powieść nieźle skonstruowana. Wątek szalonego zauroczenia w nieznajomym muzyku działa w dwojaki sposób. Osobiście miałam ochotę popukać się po głowie, lecz za moment próbowałam zrozumieć uczucia Oliphant. Samotna, kurczowo trzymająca utartych schematów, w końcu znajduje iskrę, aby przerwać błędne koło. Weszła w nie przed laty, poniekąd pogodziła z losem. Bezradność stopniowo przeradzająca się w depresję. I który z etapów jest gorszy? Nie można określić. • Narracja prowadzona z punktu widzenia Eleanor pozwala lepiej poznać jej psychikę. Obserwujemy zmagania, wspólnie obserwujemy otoczenie. Nam, jako czytelnikom, niezwykle ułatwia to przekonanie się do postaci. Mamy szansę zrozumienia targających nią emocji, które chciałaby zdusić, choć się do tego niezbyt przyznaje. To wszystko brzmi smutno, ale należy zaznaczyć, że powieść nie jest dramatem. To dwojaka historia, specyficzna, wzbudzająca mieszane uczucia. Z jednej strony, bawi nieporadność Oliphant, to nieprzystosowanie do normalnego świata, który znamy. Z drugiej, zaczynamy głębiej analizować zachowania, spoglądając też na siebie. • Wiem, że trudno przekonać się do bohaterki. Momentami miałam ochotę nią potrząsnąć, oburzała mnie ta niechęć do kolegi z pracy, który nie poddawał się w staraniu o poprawę jej nastroju. Krzywiłam usta, gdy Eleanor bezpardonowo wytykała ludziom ich wady, gdy nie potrafiła docenić prostych gestów. W trakcie dalszej lektury już wiedziałam, że to nie jej wina. Przeszła przez piekło (nie wolno mi więcej zdradzać). Moja złość przeszła zgrabnie we współczucie. Ile takich osób odrzuciłam, ponieważ nie byłam w stanie pojąć ich problemów? Przed laty byłam podobna. Powinnam pomóc, wbrew uderzeniom. Wielki plus za zakończenie, niespecjalnie cukierkowe, a dające nadzieję na lepsze. • Gail Honeyman stworzyła książkę ciepłą, idealną na prezent dla bliskich, którzy zmagają się z kłopotami, większymi i mniejszymi. Postać Oliphant pokazuje, iż my, ludzie, nie jesteśmy samotnymi wysepkami, potrzebujemy wsparcia, uśmiechu i słowa otuchy.