Strona domowa użytkownika

Zawiera informacje, galerię zdjęć, blog oraz wejście do zbiorów.
[awatar]
majuskula
Najnowsze recenzje
1
...
38 39 40
...
44
  • [awatar]
    majuskula
    Większość z nas zna te wspaniałe wieczory, gdy przeglądamy zdjęcia. W różnych formatach. Papierowe, cyfrowe. Świat widział ich miliardy. Codziennie powstają kolejne, będące pamiątką dla przyszłych pokoleń. Jakie przeżycia stoją za uchwyconymi chwilami? Czy po wielu latach warto rozdrapywać rany i za wszelką cenę dokopać się do prawdy? • Rok 1961. Rosamund Bailey jest spełnioną dziennikarką. Wydaje się, że ma wszystko, czego pragnie. Brakuje jej jednak prawdziwej miłości. W końcu spotyka niejakiego Dominica Blake’a, char­yzma­tycz­nego­ mężczyznę, który momentalnie podbija jej serce. Niestety, przed parą zaczynają piętrzyć się kłopoty. Rok 2014. Abby Gordon to archiwistka. W podziemiach muzeum przypadkiem odnajduje specyficzny przedmiot. Starą fotografię przedstawiającą splecioną w uścisku parę. Zdjęcie raczej nie należy do cennych materialnie, za to na pewno emocjonalnie. Abby szuka ukojenia dla swego złamanego serca — postanawia poznać kryjącą się za znaleziskiem historię… Finalnie natrafia na Rosamund i obie kobiety pragną rozwikłać zagadkę sprzed lat. Co przytrafiło się Dominicowi? • Od dłuższego czasu znowu miałam ochotę na lekturę wymagającą odrobinę mniej skupienia. Ot, jakiś dobry romans, który oderwie moje myśli od rzeczywistości. Takim sposobem postanowiłam dać szansę „Pocałunkowi na pożegnanie”. Podeszłam z leciutkim sceptycyzmem, gdyż zazwyczaj niewiele spodziewam się po tak zwanych „obyczajówkach”. Pomysły często są dublowane, bohaterowie wręcz przezroczyści. W tym wypadku, przyznaję, zauroczyła mnie okładka. Utrzymana w pięknej kolorystyce, a tło stanowi Paryż! Również zaintrygowana opisem, zabrałam się za czytanie. Tasmina Perry sprawiła, iż troszkę popłakałam. Muszę ten fakt wspomnieć już na samym początku, niechaj będzie to konkretna rekomendacja. Rzadko trafiam na tak wzruszające pozycje. Delektowałam się każdą stroną, analizowałam słowa, chcąc ciągle rozwlekać efekt towarzyszący mi przez ostatnie dwa tygodnie. Fabuła zaowocowała zignorowaniem drobnych potknięć. Chętnie sięgnęłabym po coś jeszcze wychodzącego spod pióra Perry. • Dwutorowość akcji sprawia, że trudno się znudzić. Nie potrafię wybrać najbardziej interesujących fragmentów, bo po prostu każdy ma w sobie magię. Autorka zabiera nas w bajkową i egzotyczną podróż. Petersburg, Londyn, okładkowy Paryż! To tylko pewne miejsca, które możemy odwiedzić. Każde pięknie opisano. Jakbyśmy tam przebywali, obserwując cudze poczynania, chłonąc piękno miast i natury. Taka plastyczność języka zawsze zasługuje na uznanie, a w wykonaniu Perry szalenie przypadła mi do gustu. To ciężka sztuka, umiejętność łączenia stylistyki z ciekawym pomysłem. Tutaj się obroniono. Chciałabym też nadmienić, iż „Pocałunek na pożegnanie” jest swoistym kuferkiem z maksymami. Piękne! • Zaskoczyły mnie motywy sensacyjne. W pozytywnym sensie, oczywiście. Nadały powieści pikanterii, obdarły ze zbędnego lukru — podejrzewam, że wielu tego nie cierpi. I ja zaliczam się do tej grupy. Sceny łóżkowe są ciepłe, delikatne. Nie wpędzają nikogo w zażenowanie, co również jest nagminnie popełnianym błędem. Dialogi skonstruowano konkretnie, utrzymując odpowiedni poziom między nimi a opisami. Zachowano balans. Z wypiekami na twarzy śledziłam przygody bohaterów, natrafiając na liczne zagadki. Książka do samego końca trzyma w napięciu. Trzymała się mnie cała paleta uczuć. • Postacie są przede wszystkim ludzkie. Mają swoje zalety, mają wady. Najmocniej zżyłam się z Rosamund. Zaimponowała mi swoim oddaniem oraz odwagą. To charakter pełen pasji, a przez pryzmat czasu widzimy jej nieustannie rosnącą dojrzałość. Jako starsza kobieta czaruje elegancją, realnym szykiem. I ciągle cechuje ją bijące od niej ciepło. Szczerze współczułam mnóstwa sytuacji, iście nies­przy­jają­cych­. Natomiast Abby charakteryzuje się determinacją. Poczułam z nią więź od razu, gdy zauważyłam nasze wspólne hobby — stare zdjęcia. Kolekcjonuję je, zastanawiając: kim byli tamci ludzie? Mieli marzenia. Plany. Teraz pozostały po nich wyblakłe fotografie, a ja próbuję ocalić je od zapomnienia. Chyba dlatego tak bardzo wniknęłam w tę publikację. • „Pocałunek na pożegnanie” jest powieścią naprawdę niebanalną. Lekką, wzruszającą, a przy tym napisaną w dobry sposób. Zdecydowanie spodoba się osobom, które przepadają za historiami opartymi na romantycznych relacjach. Równocześnie zaręczam, iż nie ma ani krzty kiczu. Świetnie rozbudowane wątki zadowolą najw­ybre­dnie­jszy­ch czytelników. Idealna propozycja na majowy wieczór — oby jak najcieplejszy!
  • [awatar]
    majuskula
    Możemy być w związku, a mimo tego odczuwać ogromną samotność. Złe wybory niosą ze sobą fatalne konsekwencje. Próba ucieczki od dotychczasowego życia wymaga wiele odwagi, ale nie zawsze ma szansę bytu. Żona, matka, gospodyni. Czy jest opcja idealnego grania tych wszystkich ról i udowodnienia innym, że jest się cokolwiek wartą? • Maj ma zaledwie dwadzieścia lat. Mieszka na szwedzkiej prowincji. Nieustannie pragnie wyrwania z domu i rozpocząć nowe życie. Finalnie znajduje pracę w mieście — zatrudnia się w cukierni, wynajmuje pokój. Pewnej niedzieli wyrusza na wycieczkę, nad morze. Poznaje tam Tomasa Berglunda, mężczyznę o sporo od siebie starszego. Ten momentalnie zaczyna coś do niej czuć. Jednak Maj ciągle myśli o byłym chłopaku, Eriku. Dziewczyna nie wytrzymuje, gdy po raz kolejny się rozstają. Oto ostatnia kropla w czarze goryczy. Postanawia wyjść za mąż — za Tomasa. Decyzję pomaga jej podjąć też inna okoliczność. Małżeństwo z synem bogatego fabrykanta to dla Maj ogromny awans społeczny, ale wówczas jeszcze nie wie, iż spotka ją kilka przykrych sytuacji… • Literatura szwedzka jest specyficzna. Istnieje char­akte­ryst­yczn­y rys, który nie każdemu przypadnie do gustu. Ja dopiero niedawno nauczyłam się doceniać te niuanse, będące całkiem interesującą odskocznią od powieści amerykańskich lub brytyjskich. Przyznaję, w przypadku „Urodzić dziecko” dużą rolę odegrała okładka. Utrzymana w staromodnym klimacie, sam opis, oczywiście, zachęcił mnie do zaznajomienia z Kristiną Sandberg. Przepadam za fabułami osadzonymi w innych czasach. Tym razem przenosimy się o osiemdziesiąt lat wstecz — robi wrażenie. To był trudny okres dla kobiet, gdy musiały pełnić wyznaczone przez społeczeństwo funkcje, nie wychylać zbyt mocno, skupiać przede wszystkim na rodzinie. Taka sytuacja wyglądała podobnie w wielu krajach, aczkolwiek od dawna zamierzałam przyjrzeć się pod owym kątem właśnie wspomnianej Szwecji. Nadeszła odpowiednia okazja, którą postanowiłam wykorzystać. Wszystko z pomocą Sandberg. Fascynująca podróż, choć pełna sprzeczności. • Powieść ma swój nieregularny rytm. Przyspiesza, zwalnia, to ciągła wędrówka za słowami. Barwnymi, drobiazgowymi. Autorka skupia się nawet na najmniejszych detalach, tutaj każda kropka posiada konkretny cel. Całokształt rzeczywiście emanuje skandynawskim chłodem, mozolnie idzie próba zgrabnego oddania emocji, które przybywają. Mieszanka melancholii i nadziei. Początki były dla mnie trudne, bo potrzeba czasu, aby poczuć tę książkę. Stopniowo się w niej zanurzać, jak w morzu, inaczej zimno mrozi do szpiku kości. Wiem, że grupka osób zrezygnowałaby po pierwszych stronach, więc apeluję: dajcie książce szansę, odłóżcie, wróćcie za pewien czas. Wsłuchajcie w siebie i wybierzcie odpowiedni moment. • Nie znajdziemy wartkiej akcji i miliona tajemnic do odkrycia. Sensem jest nawiązanie relacji z główną bohaterką, wniknięcie w jej umysł i potrzeba zrozumienia tej ciężkiej sytuacji. Maj sprawia wrażenie antypatycznej, czasami pojawia się chęć, by nią potrząsnąć. Chwilowa chęć, naturalnie muszę nadmienić. Mamy do czynienia z postacią tragiczną, będącą w beznadziejnym położeniu. Wręcz klau­stro­fobi­czni­e uczepioną utartych schematów, pragnącą na nowo odnaleźć swoje miejsce w życiu. Gdyby tylko mogła. Równocześnie dojrzewa i dziecinnieje, łaknąć miłości, obwiniając o zawód, którego doznała poprzez nieszczęśliwe małżeństwo. Rozżalenie bije z każdej strony. • Smaczna kolacja, czysta podłoga, grzeczne dzieci. Oto przepis na idealne życie rodzinne, okraszone podp­orzą­dkow­anie­m mężowi. Ten gorzki wydźwięk płynący z „Urodzić dziecko” może szokować, ale też sprawia, że jesteśmy w stanie skonfrontować przeszłość z tera­źnie­jszo­ścią­. Dostrzegamy iście okropną prawdę z faktu, iż aktualnie bywa trochę lepiej, lecz nadal istnieją rodziny, gdzie kobietę można określić jako „podnóżek”. Kristinę Sandberg wyróżnia zdolność obserwacji, dzięki temu łączymy się mentalnie z minionymi pokoleniami, szukając podobieństw i różnic. Intrygujące, bolesne. Maj rozrywa na kawałeczki swą osobowość, każdy element oddając innemu człowiekowi, a nie umie zbudować trwałej więzi. Okropnie cierpi. Ile takich bezbronnych istot spotykamy codziennie? Dobre pytanie. Odrobinę retoryczne. • „Urodzić dziecko” jest powieścią niebanalną i refleksyjną. Dość trudna, zmusza do mnóstwa przemyśleń, często przy­tłac­zają­cych­. Myślę, że lekturę należy zostawić sobie na wolny wieczór, gdy nic nie zakłóci spokoju. Wtedy ta cała głębia naprawdę dotrze, a warto — oczekuję kolejnych dwóch części, bardzo się wciągnęłam w historię Maj. Mam nadzieję, iż Was również zainteresuje.
  • [awatar]
    majuskula
    Zwierzęta — istoty majestatyczne, niezbędne na tej planecie. Zachwycające różnorodnością, wolą przetrwania, choć czasem potrzebujące pomocy. Wojny zbierają krwawe żniwo, zabierając za sobą nie tylko ludzi, niszcząc nie tylko domy i rodziny. Całe stada, pełne niezwykłych więzi. Istnieją osoby, które pamiętają o ratowaniu dosłownie wszystkich. • Antonina Żabińska razem z mężem zajmowała się warszawskim ogrodem zoologicznym. Niestety, w pewnym momencie ich życie wywróciło się do góry nogami. Małżeństwo musiało zmierzyć się z wieloma przeciwnościami, gdy przeżywali bombardowania, śmierć kolejnych zwierząt. Nie stracili hartu ducha, ukrywając na terenie zoo i w swoim domu ludzi uciekających przed zagładą. Jan Żabiński wyprowadził z getta mnóstwo niewinnych, natomiast Antonina starała się stworzyć im w miarę normalne warunki bytowania. W autobiografii kobieta opisała swe przemyślenia, wspomniała mroczne dni, gdy ona i jej mąż stali się światłem dla poszkodowanych. Mierząc z realnymi problemami, potrafili zatroszczyć się o bezbronnych — oto prawdziwa historia. • W pewnych momentach odczuwam wstyd. Stało się tak w przypadku mej pierwszej styczności z tą książką. Przyznaję — najpierw zobaczyłam w telewizji zwiastun filmu, który spodobał mi się ze względu na magiczne zdjęcia. Postanowiłam poszperać w Internecie. Tym sposobem odkryłam, że „Azyl” oparto na faktach. Jakich? Rozważania zajęły godziny, spędzając je na przeglądaniu kolejnych stron i zachwycając nad, po prostu, czystą dobrocią. To odpowiednie scha­rakt­eryz­owan­ie zachowanie Antoniny i Jana Żabińskich, niesamowitych postaci. Narażali swoje życie, aby chronić innych. Tego typu historie zawsze wzbudzają we mnie ogromny podziw i szacunek. Następnie trafiłam na książkę autorstwa wymienionej wyżej Antoniny. Zdecydowałam, że koniecznie muszę przeczytać. Konkretny strzał w dziesiątkę. Cudowna, momentami przerażająca pozycja, wypełniona po brzegi mądrymi słowami. Nadal „dzisiejsza”, mimo upływu lat. Jestem wdzięczna, że nadarzyła się okazja, abym mogła skupić uwagę na czymś dostatecznie ważnym. • Pewne sytuacje wydały się wręcz niewyobrażalne — okrutna rzeczywistość. Widmo śmierci, jednoczesna próba zachowania rozsądku i zimnej krwi. Podziwiam. Dopiero teraz zaczęłam analizować los zwierząt w czasie wojny. Przerażające, że wcześniej na to nie wpadłam. Cóż, lepiej późno niż wcale. Żabińscy przybliżyli mi (zapewne też wielu innym) tragiczne momenty: egzotyczne gatunki były wywożone lub zwyczajnie mordowane. Abstrahując od samego zoo, ile psów albo kotów zginęło pod gruzami miasta? Prawdopodobnie trudno oszacować liczbę. Wiem, że ludzie są ważniejsi, ale ciągle żałuję, iż nie pochyliłam się nad tematem. Aktualnie mam okazję, by nadrobić te zaległości. Autentycznie ciesząca perspektywa. • Na uwagę zasługuje poczucie humoru, które nie opuściło bohaterów, otoczonych fatalnymi okolicznościami. Z przyjemnością czytałam zabawne anegdoty, często ze zwierzętami w roli głównej. Wciąż czeka mnie seans filmowy, liczę na pozytywny efekt. O ile autorom udało się przenieść na ekran przynajmniej połowę dowcipu i magii bijącej z kart książki. To raczej trudne zadanie, Antonina Żabińska posiadała lekkie pióro, idealnie przekazała ideę, niczego nie ubarwiając. Jest w tym jakaś prostota, skromność. Bardzo mi przykro, że autorka nie żyje, gdyż chętnie zadałabym parę pytań. • W tym okresie ludzie stawali przed okropnymi wyborami. Pani Żabińska martwiła się nie tylko o męża, dzieci (fragmenty z ich udziałem są piękne), zwierzaki, również o obcych. Jej oczy widziały wiele makabrycznych zdarzeń, lecz zachowała pogodność. Człowiek godny naśladowania. Z radością zauważyłam, że trochę miejsca poświęcono odbudowywaniu ogrodu, już po zawierusze. Ciekawi ten trud, pokora w tworzeniu całości na nowo. Małżeństwo otrzymało propozycję wyjazdu za granicę, jednak z niej nie skorzystali. Dobrze rozumiem, że nie istnieją idealne byty, ale równocześnie ośmieliłabym się określić Antoninę konkretnym słowem — „anioł”. Odnosiła się z szacunkiem do każdego, bez głębszego analizowania jego zawodu i pochodzenia. Niesamowite. • Osoba Antoniny Żabińskiej oczarowuje. „Ludzie i zwierzęta” to pasjonująca oraz naprawdę potrzebna lektura. Z pewnością spodoba się miłośnikom książek pełnych wzruszeń, wartościowych — dosłownie zostających w głowie na długo. Mam ogromną nadzieję, że historia Żabińskich trafi do większego grona. Zasłużyli na to, jako odważni, jako sprawiedliwi. Oby film zwiększył popularność tak wspaniałej rodziny. Kto wie, może kiedyś ta publikacja będzie też promowana w szkołach?
  • [awatar]
    majuskula
    Każdy czasami chciałby zmienić swoje życie. Czy zdołalibyśmy je porzucić, gdyby nadarzyła się okazja? Trudno sobie wyobrazić sytuację pełną aż takich zawirowań. Jakie konsekwencje przyniosłoby przywłaszczenie cudzej tożsamości? Ile można grać czyjąś rolę? Wszyscy posiadamy tajemnice… • Bezdomna dwud­zies­tosi­edmi­olatka zostaje przyłapana na kradzieży w sklepie. Policjantom mówi, że jest zaginioną Rebeką Winter. Opowiada historię o swoim porwaniu i wyraża życzenie powrotu do rodziny. Niestety, kłamie. Wykorzystuje uderzające podobieństwo, równocześnie planując ucieczkę podczas transportu. Nie daje rady zbiec. Postanawia wcielić się w Rebekę i spokojnie udawać przed otoczeniem. Z czasem wychodzą na jaw dziwne fakty. Niewielu bliskich wierzy w szczęśliwe zakończenie i ufa dziewczynie. Okazuje się, że Winterowie kryją mnóstwo sekretów — i to niebezpiecznych. Detektyw, Andopolis, pragnie rozwikłać sprawę zaginięcia Rebeki. Ciągle szuka porywacza i coraz bardziej wątpi w szczerość domniemanej odnalezionej… • Anna Snoekstra pracuje jako scenarzystka. „Córeczka” to jej debiut powieściowy, mocny thriller. Co pewien czas lubię sięgnąć po książki tego typu, choć przyznaję, że najchętniej dzieje się to zimą. Wówczas mogę stworzyć lepszą atmosferę. Koc, ciemność za oknem, gorąca herbata. Postanowiłam skorzystać z sytuacji, gdy pogoda znowu nie rozpieszcza i skupiłam na lekturze. W pierwszym odruchu podeszłam do pomysłu przeczytania sceptycznie, stosunkowo rzadko trafiają się idealne pozycje. Jednak muszę przyznać, że „Córeczka” całkiem mnie zaskoczyła. Szczególnie ze względu na poprowadzenie fabuły. Sam pomysł może wydawać się mało oryginalny (powstało sporo filmów o tematyce przywłaszczenia tożsamości), ale wykonanie — zasługuje na uznanie. Gdybym nie poznała krótkiej biografii Snoekstry, to chyba natychmiast bym skojarzyła, że musiała mieć styczność ze scen­ario­pisa­rstw­em. To specyficzny rys, char­akte­ryst­yczn­y przy takowej pracy. Nie da się go pozbyć. • Oczywiście, należy wspomnieć, że pewne sytuacje w książce stały się zbyt łatwo. Czy istnieje tak prosty sposób podszycia się pod kompletnie obcego człowieka? Wiem, iż w przeciwnym razie akcja nie miałaby większego sensu, więc przymknę oko. W końcu literatura powinna nas odrywać od rzeczywistości. Za delikatne wyjaśnienie można uznać wyjątkową pamięć „Rebeki”, która zauważała najdrobniejsze szczegóły, aby móc dobrze się wcielić. To prowadzi do zauważenia, że autorka dużo miejsca poświęciła na analizę ludzkiej psychiki. Wyszło jej to dość zgrabnie, odpowiednio połączyła wątki i stworzyła spójną całość. Bez prze­komb­inow­ania­, zbędnych rozciągnięć. To sprawia, że unikamy znużenia. • Snoekstra potrafi nieźle budować napięcie. Przeplata przeszłość z tera­źnie­jszo­ścią­, ujawniając oblicze prawdziwej Bec. Za to „aktorka” w trakcie powieści rozwija charakter. Z aroganckiej i pozbawionej skrupułów staje się bardziej znośna, empatyczna, próbująca rozwikłać istny węzeł gordyjski. Nie od razu domyśliłam się zakończenia, momentami podejrzewałam o złe zamiary praktycznie każdego. Zostałam zapędzona w labirynt kłamstw i kłamstewek, które doprowadziły do w miarę intrygującego finału. Nawiązując do mych wcześniejszych słów — warto poczytać po zmroku, wtedy zmysły się wyostrzają, a lektura przynosi większą radość. • Autorka dba o plastyczność opisów, posługuje się ładnym językiem, zachowując proporcje między szczegółami a dialogami. Za główny minus uznaję samych bohaterów, gdyż nie są specjalnie char­akte­ryst­yczn­i. Zbijają się w masę, choć główna postać, nasza bezimienna dziewczyna, odrobinę się wyróżnia. Chciałabym też dowiedzieć się o niej więcej informacji, nie znamy nawet jej danych — zupełnie nic. Jakby posłużyła wyłącznie za narzędzie. Trochę urwano ten wątek, zbyt szybko, moim zdaniem. Za to ciekawie przedstawiono sztuczne zachowania, pozory idealnej rodziny, tak naprawdę gnijącej od środka. Myślę, że Snoekstra w ciągu następnych lat wyrobi sobie warsztat, dlatego daję jej kredyt zaufania, czekając na kolejne publikacje. • „Córeczka” przypadnie do gustu osobom dopiero rozpoczynającym przygodę z thrillerami. Miłośnicy gatunku mogą poczuć rozczarowanie, o ile nie szukają czegoś lżejszego kalibru, odpoczynku od trudniejszych powieści. Będę obserwować poczynania autorki, trzymam za nią kciuki i liczę, że wciąż będzie się rozwijać.
  • [awatar]
    majuskula
    Literatura dzieli się na wiele okresów. Każdy fascynuje w indywidualny sposób, można im się przypatrywać drobiazgowo, przez pryzmat konkretnych miast. Również Warszawa ma w tym swój udział, a międzywojnie przyniosło ze sobą wielu znakomitych pisarzy. • Na lata dwudzieste i trzydzieste przypadł wysyp talentów, w różnych dziedzinach sztuki. Centrum ich działalności była sama stolica. Mimo upływu czasu, nadal słyszymy dziejące się tam niegdyś historie. Piotr Łopuszański skupia uwagę na literatach, nie tylko od strony zawodowej, ale także prywatnej. Romanse, pojedynki, narkotyki, fobie — poznajemy nieznane powszechnie twarze wybitnych osobistości, takich jak Tuwim czy Witkacy. Bogate charaktery, z pewną dozą „dziwactw”, w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Razem z Łopuszańskim podróżujemy przez międzywojenną Warszawę, zaglądając na salony, a nawet do… cudzych łazienek. • Na tę publikację czekałam z niec­ierp­liwo­ścią­. Miałam naprawdę długą (jak na siebie) przerwę w czytaniu książek traktujących o okresie międzywojennym, więc naturalną koleją rzeczy zaczęłam tęsknić. Przy okazji przeglądania zapowiedzi zauważyłam krótką informację o Piotrze Łopuszańskim. Nazwisko obiło mi się o uszy, ułożyłam sobie je jakoś obok Sławomira Kopera, którego szczerze uwielbiam. Nie chciałabym ich porównywać, bo już wiem, że oboje są doskonałymi pisarzami. O ile powinnam w ogóle użyć tego słowa. Chyba bardziej pasuje „opowiadacze”. Ludzie posiadający ogromny dar przekazywania wiedzy. Bardzo się cieszę, że nadarzyła się okazja, abym mogła zapoznać się z twórczością Łopuszańskiego. Aktualnie poluję na inne pozycje jego autorstwa, gdyż przyznaję — odczuwam niedosyt pochodzący z realnej radości czytania. Wydawało mi się, iż moja wiedza na temat literatów jest dość obszerna, ale prawdopodobnie byłam w swej ocenie zbyt pobłażliwa. Dopiero teraz mogę uznać swą nieporadność w temacie. • Autor unika bezcelowego oceniania. Tę kwestie pozostawia do otwartej dyskusji, nikogo nie przekonuje do swoich racji. Przedstawia anegdoty zabawne i dość smutne, chwilami szokujące. Odbrązowił czasami nieskazitelne pomniki, równocześnie nie poddając ich osądom. Jasno widzimy, że pisarze, których życiorysy są nieustannie przerabiane w szkołach, byli po prostu ludźmi. Z zaletami i wadami. Wszystkimi konsekwencjami wynikającymi ze złych decyzji. Kochali, nienawidzili, popełniali błędy i próbowali je naprawiać, z różnym skutkiem. Tak pasjonujące momenty mogło stworzyć tylko życie, a Łopuszański podjął się trudnego zadania. Zebrania wszystkiego w logiczną całość, co udało mu się na piątkę z plusem. • Z wykształcenia jest filozofem, co w pewnym stopniu pomogło mu oddzielić ziarno od plew. Ważne fakty od małostkowych. Dzięki temu uniknięto zbędnego rozszerzania tematów, nastawiania się wyłącznie na wydłużanie książki. Trudno byłoby odczuć nudę w trakcie czytania, opracowanie należy do wyjątkowo spójnych. Na wspomnienie zasługuje klimat. Dosłownie przenosimy się w czasie, a takie oderwanie od rzeczywistości charakteryzuje dobre publikacje. Solidne podejście, muszę wyjść naprzeciw ze śmiałą tezą: Łopuszański byłby w stanie zainspirować ludzi niez­aint­eres­owan­ych tematyką do przyjrzenia się jej. • „Warszawę literacką w okresie międzywojennym” napisano językiem zgrabnym oraz lekkim w lekturze. Forma narracji nie męczy, lektura sprawia prawdziwą przyjemność. Zadbano o bogaty wykaz źródeł, dzięki czemu łatwo możemy zauważyć, że zbieranie materiałów musiało być pracą ciężką, choć wartą tak świetnego efektu. Sama chętnie skorzystam z tej bibliografii, gdyż zazwyczaj lubię jeszcze poszperać, aby nie za szybko żegnać się z daną historią. Trafiłam w odpowiedni moment, od niedawna pochłania mnie szukanie informacji o Michale Choromańskim. Liczyłam, że znajdę jego nazwisko u Łopuszańskiego i nie rozczarowałam się. To taka subiektywna zaleta, ale myślę, iż wiele osób podobnie odnajdzie ciekawiące ich fragmenty. • Książka Piotra Łopuszańskiego jest wspaniałą propozycją dla miłośników szeroko pojętych biografii. Dużo smaczków przybliżających prywatę pisarzy. Jasne oddzielenie plotek od faktów, całość okraszona naprawdę atrakcyjną formą. Jedna z lepszych pozycji, które miałam ostatnio okazję przeczytać. Liczę, że natknę się na takowych więcej.
Planowane i pożądane pozycje
Brak pozycji
CheshireCat
KrakowCzyta.pl to portal, którego sercem jest olbrzymi katalog biblioteczny, zawierający setki tysięcy książek zgromadzonych w krakowskich bibliotekach miejskich. To miejsce promocji wydarzeń literackich i integracji społeczności skupionej wokół działań czytelniczych. Miejsce, w którym możemy szukać, rezerwować, recenzować, polecać i oceniać książki.

To społeczność ludzi, którzy kochają czytać i dyskutować o literaturze.
W hali odlotów Międ­zyna­rodo­wego­ Portu Lotniczego im. Jana Pawła II Kraków-Balice został uruchomiony biblioteczny regał – Airport Library! To kolejny wspólny projekt z Centrum Edukacji Lotniczej (CEL) Kraków Airport! Airport Library, czyli Odlotowa Biblioteka to bezpłatny samoobsługowy regał, z którego mogą korzystać pasażerowie oczekujący na lot. Można znaleźć na nim książki dla dzieci oraz dorosłych w wersji polskiej oraz obcojęzycznej. Udostępnione dzieła należy odłożyć na półki biblioteczki przed odlotem. • Książki na ten cel przekazała Biblioteka Kraków oraz krakowskie konsulaty, współpracujące z Instytutem Kultury Willa Decjusza nad Wielokulturową Biblioteką dla krakowian. • Konsulaty, które przekazały książki na regał Airport Library: Konsulat Generalny Węgier w Krakowie, Konsulat Generalny Republiki Federalnej Niemiec w Krakowie, Konsulat Republiki Indonezji w Krakowie, Konsulat Generalny USA w Krakowie, Konsulat Generalny Republiki Słowackiej w Krakowie oraz Konsulat Królestwa Hiszpanii w Krakowie. • Airport Library to kolejny wspólny projekt Centrum Edukacji Lotniczej (CEL) Kraków Airport i Biblioteki Kraków. Obie instytucje rozpoczęły współpracę w maju 2022 roku, podczas Święta Rodziny Krakowskiej. W czerwcu w CEL została otworzona stała biblioteczka o tematyce podróżniczej „Odlotowa biblioteka” działająca na zasadzie book­cros­sing­owej­. Od lipca w filiach Biblioteki Kraków rozp­owsz­echn­iane­ są egzemplarze kwartalnika „Airside” wydawanego przez CEL Kraków Airport.
foo